wariat z wyboru | wersja: 4.07.2016 10:47

idę ulicą pod prąd na przekór
z mojej niezgody podwójną gardą
spojrzeniem sięgam ludzkich czerepów
gdzie zwoje myśli wirują hardo
patrzę dokoła na płaski pejzaż
drzewa latarnie wciśnięte w asfalt
jakiś polityk właśnie coś zełgał
inny z wrażenia omal nie zasłabł

wariat z wyboru byt niekliniczny
płaski w przekroju przykład etniczny
wariant niełatwy niedokończony
trudny w zdobyciu drań we współżyciu

wzdycham oddycham powietrzem sinym
słoiczek tlenu upadł pod stołem
biorę na siebie nie moje winy
dyszę ciężarem z dusznym mozołem
nie mam niechęci niech sobie święci
błądzą po niebie swoich wartości
choć w ich orbicie krążą wyklęci
którzy w rozpaczy ważą słabości

wariat z wyboru...

w butach chlupoce zęby szczękają
w epoce lodu, zimna i sopli
zszargane nerwy myśli zgniatają
a tlen w mej duszy cicho się skroplił
łapię zadyszkę cofnięty w biegu
weneckie lustro lśni między nami
chochoł z zaświatów prześmiewca reguł
wymięty sufler za zasłonami

wariat z wyboru...