Złotoryja

autor:  bronek z obidzy
5.0/5 | 3


Słuchałem o niej często, podobnie jak słuchało się bajek, czy pieśni śpiewanych w kościele,
nie takich, co nucił ojciec, on zawsze o tym samym: ,,Jak dobrze być baciarem i wracać
kiedy chce się, a jeśli nie chce, to nie"
Najbardziej lubiłem jedną, której nie trzeba było organów, nie trzeba było dzwonów,
starczyło, że ktoś zapytał: gdzie jest dziś twój dom Julko.
I Julka śpiewała:

”Słyszysz, Pamelo, ten śpiew i dźwięki gitar?
To śpiewają chłopcy z naszego puebla.
Jutro o świcie idziemy w świat.
Głód wypędza nas z tego pustego stepu,
na którym rosną tylko kolczaste opuncje.
Może w dalekim mieście znajdziemy
odrobinę chleba i odrobinę szczęścia?
Za tym pustym stepem miasto jest ogromne,
dla nas dwojga tam zbuduję piękny dom,
przyślę list, a potem ty przyjedziesz do mnie…”

Podobno, gdy przeszła wojna i dudnić przestało za górami, nie miała się gdzie podziać,
została, a może to my zostaliśmy przy niej. Jej była stara chatka i jałowizny kilka morgów.
Śpiewając zapatrzała się w daleki Zagóry, za którymi nic już nigdy nie miało dudnić.
A może nawet widziała daleki Hamilton, gdzie żyła jej siostra z jakimś frankiem scalem,
podobnym z twarzy do zmiętej papierowej pięciodolarówki, przysyłanej wraz z nową chustką
co kilka miesięcy, o ile poczcie akurat nie zależało.
(Dziwiłem się nieraz potem, słysząc niezrozumiałe słowa, wypowiadane
w obcych językach, gdzieś poza granicami, niezrozumiałe,
ale brzmiące jakoś swojsko)
Julka poznała wojnę od podszewki.

I tym ogromnym miastem była dla mnie wtenczas Złotoryja.
Jak trzeba być odważnym, by przejść przez wielkie stepy i jak daleko trzeba,
skoro za naszą bidą, Dunajcem, góry zmieniają się w równie,
a dopiero po nich gładka droga do Sącza
.
A Tośce się udało, mówiła dalej mama, (najczęściej kiedy ojciec znów stawał się baciarem)
I Kaśce od kulawego, który się chwali kartką, przysłaną skądś, z paryża.
Lecz czym była widokówka z jakąś żelazną wieżą, powykręcane bonjour ,
numer i adres placu. U nas był list prawdziwy od Tośki, jej to się poszczęściło
znaleźć dom w Złotoryi na odzyskanych ziemiach, zamieszkać w nim z szubrawcem
i prawie rok za rokiem, czuć się przy nadziei.

Kulawy dostał od kogoś radio, lecz kiedy znalazł w nim Ljubljanę,
(choć był najbliższym bratem Julki) stale wzajemnie się zagłuszali.
On listy pisał do Kanady, chciał nawet jechać do franka scala, świadczyć, że Julce się powodzi,
w chustkach przebiera, śpi na dolarach…
A Julka tylko głośniej śpiewała:

” Już tylu chłopców odchodziło z naszego puebla
i wszyscy przysięgali swym dziewczynom,
że wkrótce je do siebie zabiorą - żaden nie przysłał listu.
Pewnie i w tym mieście życie nie jest łatwiejsze, niż u nas.
Żegnaj więc, kochany, lecz proszę cię:
nie zapomnij nigdy o mnie.
Księżyc swoją złotą twarz pochylił nisko,
niech nie słucha - nie zrozumie naszych słów.
Chociaż wiem, że nie otrzymam twego listu,
mów o szczęściu, o spotkaniu naszym mów”

A myśmy właśnie swój dom kończyli, cały czerwony, z prawdziwej cegły,
wspólnie palonej na ugorze, gdzie glina była lepsza od masła.
Tata z dnia na dzień przestał śpiewać, nikt nie wspominał o Złotoryi,
ja wyrastałem na szubrawca
i mama była przy nadziei…



 
KOMENTARZE


Moja ocena

Moja ocena:  

tylko to

A myśmy właśnie swój dom kończyli, cały czerwony, z prawdziwej cegły,
wspólnie palonej na ugorze, gdzie glina była lepsza od masła.
Tata z dnia na dzień przestał śpiewać, nikt nie wspominał o Złotoryi,
ja wyrastałem na szubrawca
i mama była przy nadziei…