...czasem
umieram
za głęboko wpatrzony
w zgniliznę świata
czasem rozkładają się ze mną
robaki które porzygały się
od smaku moich grzechów
czasem ptaki zatrzymują się
w locie
jakby zawstydzone faktem że
Ikar był tylko jeden
jeden dzień to za mało
aby uwierzyć w Boga
i matkę (nie)świętą od(upadłych)
aniołów
zawieszonych w połowie drogi
na dno
czasem skracam sobie dni
rozmyślaniem o teorii grawitacji
skracam szyje żyrafom w moim mózgu
na tyle krótko by nie mogły poznać smaku
tego co zakazane
na tę kartkę wraz ze słowami
upadają nocne ćmy
rażone światłem w tunelu
przywołane Braillem
i dłonią pozbawioną linii papilarnych
z tych w koszu na śmieci
zrobiłem flotyllę okrętów
które wysyłam w podróż
zagubionych myśli
to z nich ułożyłem stos
gnijących trupów
z których powstał ten wiersz
czasem uda mi się przechytrzyć Boga
zatrzymać galopujący czas
przepływający przez palce
jak krew z boku Chrystusa
czasem wymyślam świat
w którym nie ma pieców
karabinów
płaczu
i chleba w stercie gówna
kiść winogron
którą postawiłem obok siebie
usycha
rodzą się rodzynki
jak myśli pomarszczone
czasem przedłużam z Tobą chwile
kiedy na zapas kupujemy
cukierki z przemytu
czasem zapominam że jestem tylko
marzycielem
a wymyślony świat topnieje
czasem bywam kretynem
kiedy grabiami odganiam
chmury z naszego nieba
i tratuję mrowiska
czasem bywam nonszalancki
chociaż mój czarny kot bywa bardziej
czasem przypomina Behemota
i nachodzi mnie w snach
czasem bywam zagubiony
tracę świadomość
jak strofy tego wiersza
które miały spocząć gdzieś
na szczycie Mount Everest
a osiadły na dnie kosza na śmieci
tam gdzie do poznania wystarczy
to co najbliżej ziemi
za głęboko wpatrzony
w zgniliznę świata
czasem rozkładają się ze mną
robaki które porzygały się
od smaku moich grzechów
czasem ptaki zatrzymują się
w locie
jakby zawstydzone faktem że
Ikar był tylko jeden
jeden dzień to za mało
aby uwierzyć w Boga
i matkę (nie)świętą od(upadłych)
aniołów
zawieszonych w połowie drogi
na dno
czasem skracam sobie dni
rozmyślaniem o teorii grawitacji
skracam szyje żyrafom w moim mózgu
na tyle krótko by nie mogły poznać smaku
tego co zakazane
na tę kartkę wraz ze słowami
upadają nocne ćmy
rażone światłem w tunelu
przywołane Braillem
i dłonią pozbawioną linii papilarnych
z tych w koszu na śmieci
zrobiłem flotyllę okrętów
które wysyłam w podróż
zagubionych myśli
to z nich ułożyłem stos
gnijących trupów
z których powstał ten wiersz
czasem uda mi się przechytrzyć Boga
zatrzymać galopujący czas
przepływający przez palce
jak krew z boku Chrystusa
czasem wymyślam świat
w którym nie ma pieców
karabinów
płaczu
i chleba w stercie gówna
kiść winogron
którą postawiłem obok siebie
usycha
rodzą się rodzynki
jak myśli pomarszczone
czasem przedłużam z Tobą chwile
kiedy na zapas kupujemy
cukierki z przemytu
czasem zapominam że jestem tylko
marzycielem
a wymyślony świat topnieje
czasem bywam kretynem
kiedy grabiami odganiam
chmury z naszego nieba
i tratuję mrowiska
czasem bywam nonszalancki
chociaż mój czarny kot bywa bardziej
czasem przypomina Behemota
i nachodzi mnie w snach
czasem bywam zagubiony
tracę świadomość
jak strofy tego wiersza
które miały spocząć gdzieś
na szczycie Mount Everest
a osiadły na dnie kosza na śmieci
tam gdzie do poznania wystarczy
to co najbliżej ziemi
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating