Ledwie potrafiąc opędzić się od ścian, obłoków, kłamstw i snów

author:  Piotr Paschke
5.0/5 | 2


Najbardziej lubię bezpłatne podróże, lecz na ogół
upadam wprost na włazy ściekowe.
Takie podróże, ( do ciepłych krajów ), uświadamiają mi,
z jaką łatwością kształt potrafi zakładać strój klauna, grać
na powszechnie znanych schodach kolejną scenę balkonową
na przedmieściach Werony i podnosić powieki,
kiedy chce wylustrować samo dno lampy.
Oto mija zaledwie kilkanaście sekund od epicentrum
tragikomedii. Niczym szaleniec wdycham miłość,
wdycham także zemstę, ( tę, przeznaczoną już do podziału ).

Istotne jest jednak wyłącznie to, iż podczas podróży
przez rumianą zemstę zawsze pojawia się istotniejsze
( nie ) wczoraj od innych, podobnych „wczoraj”.
Za woalką, zakrywającą oczy kobiety, czai się zawsze
tygrys gotowy do skoku. Tak dokładnie zaplątują nas
te oczy w codzienność, że już coraz rzadziej śledzimy
czas naszego przemijania, niepomni zasad,
podpowiadanych nam przez bezcennie przemijające lata.
Rozpoczynając podróż już myślimy o jej zakończeniu.
Czy z życiem nie jest zbyt podobnie ?


Wszak będąc już u celu tak bardzo chcemy rozpocząć
znów podróż. Do kresu, do kresu, za kres.
Za kresem współczesność, bardziej wrażliwa od knura
na działanie miłości niż siły. Więc pokochałem nieistnienie:

tworzę niczym Bóg, rządzę jak król, tyram na miarę
niewolnika. Wokół wiele pięknie umierających gałęzi,
łamiących się pod ciężarem własnych owoców,
wokół ludzie – gałęzie, bałakają coś o milczeniu i o grach
ze mną w unieszkodliwianie załzawionych bomb.
Trudno mi dzisiaj uwierzyć w rozum, trudno
w zrozumienie, którego nijak nie umiem poczuć.
Wszystkie działania są zależne od danych sytuacji,
w których akurat przyszło mi utkwić. Utkwić jak ostrze.

Zatem nie myślę, tkwię w instynktownym i dziwnym
nieistnieniu. Można to chyba nazwać jakimś życiem.
Lecz najlepszym uczuciem pozostaje brak uczuć.
„Czasami człowiek chciałby nic nie odczuwać, jak umarły”.
W tylko mojej przestrzeni, jak niedorozwinięte szczenię,
pozytywne nastawienie do każdej asymetrii.
Podzwonne dla chwili mroku w pytaniach.
W przedziale dla palących tylko niepalący jest szefem
zamieszania. I kategorycznie zakazana podróż
ku szkarłatnym pagórkom zagranicy.
Bez masek, bez skaz, bez małych,
mieszczańskich cmentarzy z bocianim gniazdem.
I cały nowy rok szeptania.
Pod pręgierzem słotny dzień dla gęgających
coś o tworzeniu, rytm i rym w półwiecznej zimie,
prowincja z recepty bądź z przepisu i cały ten bezpsi
księżyc. Wszystko pełne, jasne i służebne,
niczym bieg z jajkiem, z łyżeczką w ustach.

Potrafią mnie zwyciężyć następnym fenomenem,
tak długo, aż pozostanie tylko legenda lub metafizyka.
Popieprzona, perfidna naiwność. Ktoś powiedział,
iż życie to w rzeczywistości jeden wielki terminal
zachcianek. I mnie nie zależy, aby już liczyć na nic więcej.
Zbeletryzowano absurd, eksperymentowano
małżeństwo, spotęgowano słowo, zawojowano
pożegnania i nawet nie ustano w wyzwaniach miłości
ile ma być słów tak pełnych od miłości.
Czcicielom spowiedzi poderżnięto gardła limerykami.
I teraz daremnie spocząć w odwecie.

Od kilku dni panuje stan permanentnej mgły myślowej,
psychoanalizy dziecięcej skrytki na skarby.
Drogi kręcą się we mnie jak stare pocztówki z widokami
dworców – nie pamiętam, który pasował do którego
pociągu. Tylko powietrze przed każdym z nich pachnie
narracją, obserwacją i obrazami starych twórców
malarstwa naiwnego. I na co teraz główni bohaterowie? Na co nam wdowy po nich? Dzień grasuje po ulicach, pisze reportaże z przeszłości o zakochanych w nim słonecznych zegarach. Zaś wieczorem już nic niczemu nie jest warte.

W oczekiwaniu na zieleń lub dzwon tylko barwy,
te pomiędzy kolejnymi wojnami.



 
COMMENTS


My rating

My rating:  

My rating

My rating: