Zaczarowane Miasto

author:  befana_di_campi
5.0/5 | 4


Poezja ogrodów, domów i domków malowniczość, powaga wiekowych kościołów, wdzięk krzywych uliczek i tajemniczych zaułków. Słodka prowincja o każdej porze, w każdym czasie, w każdym odnajdująca się pejzażu. Bliska i daleka, realna oraz ponadzmysłowa niczym ta, drohobycka kraina „Sklepów cynamonowych” czy (niegdysiejsza) moja wielicka, mnie osobiście nieznana a przecież nadal i wciąż taka rodzinnie rodzima. Piszę o „zaczarowanym mieście”, konkretnie o dwu solnych miastach, osobliwie ze sobą powiązanych, niejako sczepionych niby ogniwach, toposach, dla określonych reprezentantów Narodu Wiecznych Tułaczy, u których zadziałała zupełnie inna wyobraźnia, odmienne współodczuwanie, wreszcie różny ogląd tej samej umownej prowincji. Opisany stan bez trudu da się odnieść do drohobyckiego pana profesora (od rysunków) lub młodzieńkiego Ryszarda Apte (1922 – 1942) mieszkającego podczas okupacji w podkrakowskiej Wieliczce. Ciż przykładowo wymienieni – choć sobie nieznani - przecież stworzyli indywidualny, pełen trwogi, zagrożeń oraz swoistej traumy, zamknięty w murach zaczarowanego miasta, świat. Świat, dodajmy, z jednej strony dla nich identyczny, z drugiej diametralnie odmienny. Zacznijmy od Brunona Schulza (1892-1942) – łagodnego, subtelnego, jakby poskładanego z ekierek i calówek człowieczka bardzo przeciętnie zwyczajnego. Jednocześnie ten sam, skądinąd nader „normalny” pedagog, ściany swego prywatnego mieszkania poobwieszał kolejnymi odsłonami „Xięgi Bałwochwalczej” własnego autorstwa a przedstawiającymi pięknonogie (przeważnie z pejczem w delikatnie drapieżnych jak kocia łapka, dłoniach) kobiety, gdzie u ich cudownie kształtnych stóp śliniąc się i dysząc pełzały, przeważnie transmutujące w gąsieniczne odwłoki pokraczne odautorskie sobowtóry. Częstokroć na tychże rycinach, w bliższej bądź dalszej perspektywie majaczyło właśnie owo umowne „zaczarowane miasto”. Teraz więc wypadałoby się zastanowić nad tym, w jaki sposób powinno się doprecyzować lokację oraz czas (za)istnienia symbolicznie uniwersalnego miasta: bądź to Drohobycza z jego herbowymi topkami soli bądź mojej (objętej cienistą wszechogarniającą zielenią) Wieliczki? I tak np. pochodzący ze zbioru „Sklepy cynamonowe” zjawiskowo rozżarzony upałem „Sierpień” doskonale konweniuje z oboma miastami, lecz już zakamarki wielickich ulic Szpunara i Bednarka wyłącznie ewoluują w stronę koszmarnie złowieszczego „Niepokoju” Ryszarda Apte. N. b. mentalnie przeze mnie utożsamianego z o ileż odeń starszym - Brunonem Schulzem… O Brunonie Schulzu wie się (prawie) wszystko o Ryszardzie Apte wyjątkowo niewiele, bowiem ten swoisty kronikarz „czarodziejskich” wielickich, doby Holokaustu, koszmarów, pochodził z Krakowa. Był synem znanego adwokata Henryka Apte. Sam niezwykle przystojny, wszechstronnie uzdolniony i wykształcony, po wybuchu wojny wpierw z rodzicami wyjechał do okupowanego przez Sowietów Lwowa, aby następnie po zajęciu przez hitlerowców Małopolski Wschodniej wrócić do Generalnej Guberni; konkretnie – do Wieliczki znanej z tego, że Żydzi w zamian za legendarny okup – zachowali tam prawo do określonej swobody osobistej. Ale w trzeciej dekadzie sierpnia 1942 ROKU, w Wieliczce po starannie zaplanowanej eksterminacją akcji, m. in. Henryk Apte znalazł się w Bełżcu, mecenasową zabito na miejscu, zaś ich syna skierowano do pracy w hucie w Stalowej Woli. Niebawem Ryszard razem ze swym kolegą wprawdzie zdecydował się na ucieczkę z obozu, lecz po paru dniach beznadziejnej tułaczki został złapany i zastrzelony. Wcześniej, przed wywózką jeszcze zdążył ukryć swój zeszyt z rysunkami, przedstawiającymi mroczne, symboliczne sceny rodzajowe. Całość cyklu opatrzył ogólnym tytułem „Niepokój”. Po bez mała prawie siedemdziesięciu latach, szkicownik artysty znalazł przypadkowo pośród rozmaitych wyniesionych z rodzinnego domu w Wieliczce, rupieci, mieszkający aktualnie w Krakowie – Pan Gerard Piasecki. Było to znalezisko o tyle cenne, że jego facsimile wraz ze zbeletryzowaną biografią artysty ukazało się we wrześniu 2010 roku nakładem wydawnictwa „Halart”. Na ostatek pozostaje wyjaśnienie jeszcze jednej, ale wielce istotnej kwestii. Mimo że opisywane przeze mnie (w wielkim zresztą skrócie) tytułowe „Zaczarowane miasto” poprzez swoje ikoniczne przesłanie (bez)pośrednio nawiązuje do skradającej się nieuchronnej Zagłady, to wcale nie jest powiedziane, iż owa „zagłada” miała być tą „ostateczną”. (Nad)wrażliwość „Wybranych” niekoniecznie musi korespondować z wrażliwością „goimów”; to co bowiem dla Żydów jest całkiem zwyczajne, chociaż makabryczne, dla nie-Żydów wydać się może połączonym z pozerstwem, wynaturzeniem , albowiem każdy z owych kronikarzy eksterminacji (zwłaszcza Apte) mimo wszystko liczyli się z ewentualnością ocalenia. A że zginęli, w związku z tym ich potomni oraz biografowie tradycyjnie uderzyli w ton jeremiady.



 
COMMENTS


My rating

My rating:  

My rating

My rating:  

My rating

My rating:  

My rating

My rating:  
27.08.2018,  Ula eM