lont
siedzę na balkonie mojego dużego pokoju
uważnie śledzę kroki
steranej życiem kobiety
ma na sobie rozciągniętą koszulkę
z kilkoma plamami po kawie
w ustach znalezionego na śmietniku peta
krótką spódniczkę
przydeptane sandały
i naszyjnik z jarzębiny
piersi falują w rytm coraz wolniej
stawianych kroków
za nią idzie strasznie brudny pies
-Fąfel...idziesz?
Fąfel…
ma kobiecina fantazję
biorę kolejny łyk wody
a ona ogląda swoje obgryzione i brudne paznokcie
wyciąga z torebki kawałek bułki i rzuca białemu gołębiowi
gołębie to inteligentne ptaki
chociaż mają dwa zwoje więcej od kury
siedzę nad nimi i zastanawiam się
nad życiem
sobą
psem i gołębiem
wczoraj zgoliłem miesięczną brodę
czekam ze stoickim spokojem
aż kobiecina się potknie
albo zawróci
czekam na coś poetycko symfonicznego
onirycznego
nieoczekiwanego
kobietę zaczepia menel
znam go z widzenia
zawsze stoi w tym samym miejscu
znudzony sobą
mną
psem i gołębiem
-mam flaszkę...idziemy do mnie?
-spierdalaj! od dziś nie piję!
-odbiło ci kobieto?
pies rzuca mu się do kostek
menel kuśtykając odchodzi
a ona spokojnie idzie do swoich czterech ścian
staruszka przechodzi pod balkonem
pcha przed sobą rozklekotany wózek z supermarketu
a w nim chleb
masło
i woda święcona
ona już wie że to jej ostatnie lato
gdzieś w oddali pociąg toczy się przez stary most
Alpy wciąż rosną
a samochody mkną po autostradach
może właśnie w tej chwili
jakiś nawiedzony pachołek diabła
konstruuje bombę atomową
która wysadzi nas razem z Księżycem
na nieznanej nikomu stacji
gdzieś między Jupiterem a Saturnem
może…
ale póki co Studzienna jest tam gdzie zawsze była
Beti wciąż mnie kocha
a ja piszę ten wiersz
sterana życiem kobieta znika za horyzontem
jutrzejszych zda(e)rzeń
pies położy się obok
a ja znowu siedzę na balkonie sam
i obserwuję lot białego gołębia
bomba gotowa do odpalenia
problem w tym że lont jest za każdym razem
zbyt krótki
uważnie śledzę kroki
steranej życiem kobiety
ma na sobie rozciągniętą koszulkę
z kilkoma plamami po kawie
w ustach znalezionego na śmietniku peta
krótką spódniczkę
przydeptane sandały
i naszyjnik z jarzębiny
piersi falują w rytm coraz wolniej
stawianych kroków
za nią idzie strasznie brudny pies
-Fąfel...idziesz?
Fąfel…
ma kobiecina fantazję
biorę kolejny łyk wody
a ona ogląda swoje obgryzione i brudne paznokcie
wyciąga z torebki kawałek bułki i rzuca białemu gołębiowi
gołębie to inteligentne ptaki
chociaż mają dwa zwoje więcej od kury
siedzę nad nimi i zastanawiam się
nad życiem
sobą
psem i gołębiem
wczoraj zgoliłem miesięczną brodę
czekam ze stoickim spokojem
aż kobiecina się potknie
albo zawróci
czekam na coś poetycko symfonicznego
onirycznego
nieoczekiwanego
kobietę zaczepia menel
znam go z widzenia
zawsze stoi w tym samym miejscu
znudzony sobą
mną
psem i gołębiem
-mam flaszkę...idziemy do mnie?
-spierdalaj! od dziś nie piję!
-odbiło ci kobieto?
pies rzuca mu się do kostek
menel kuśtykając odchodzi
a ona spokojnie idzie do swoich czterech ścian
staruszka przechodzi pod balkonem
pcha przed sobą rozklekotany wózek z supermarketu
a w nim chleb
masło
i woda święcona
ona już wie że to jej ostatnie lato
gdzieś w oddali pociąg toczy się przez stary most
Alpy wciąż rosną
a samochody mkną po autostradach
może właśnie w tej chwili
jakiś nawiedzony pachołek diabła
konstruuje bombę atomową
która wysadzi nas razem z Księżycem
na nieznanej nikomu stacji
gdzieś między Jupiterem a Saturnem
może…
ale póki co Studzienna jest tam gdzie zawsze była
Beti wciąż mnie kocha
a ja piszę ten wiersz
sterana życiem kobieta znika za horyzontem
jutrzejszych zda(e)rzeń
pies położy się obok
a ja znowu siedzę na balkonie sam
i obserwuję lot białego gołębia
bomba gotowa do odpalenia
problem w tym że lont jest za każdym razem
zbyt krótki
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating