Morderca z TV

author:  Czarek Płatak
5.0/5 | 4


Morderca z Tv

Pewnego razu, koło wieczora,
kiedy mgła kocem opadła w miasto,
wylazł morderca z telewizora,
widocznie było mu tam za ciasno.

Płaszcza szarego fałdy wygładził,
coś wymamrotał, strzelił knykciami,
buty obtupał z ziarenek czasu,
ruszył w ekranu mordować blasku.

Napadał z nagła, cicho, zdradziecko,
nie wybierając stary czy dziecko,
wbitych w fotele, krzesła, kanapy,
byle kto, czy ktoś nie byle błahy.

Trzeba mu przyznać gość był szarmantem;
przemawiał w sposób nad wyraz miły:
— dzisiejszy wieczór chcę spędzić z państwem —
po czym mordował całe rodziny.

Nauczycieli i emerytów,
drobnych oszustów, ważnych ministrów,
malarzy, łgarzy, sprzedawców jarzyn,
i kolejarzy i tramwajarzy,
panie bez gaży i aktywistki,
kury domowe, plotkarki z klatki,
samotnie wychowujące matki,
nacjonalistów i anarchistki,
faszystów wszystkich, młodzież wyklętą,
z Radomia żeńską orkiestrę dętą,
smutne sztangistki, miernych poetów,
iluzjonistów, demimondówki,
słomianych wdowców, wesołe wdówki,
estetów, kompozytorów etiud,
hersztów lokalnych band podwórkowych,
anonimowych alkoholików,
i mądre głowy, i głupie głowy,
sieroty, homoseksualistów,
filatelistów i gemmolożki,
wszystkich tych, którzy mają już dosyć,
dziwki, grabarzy, ekszapaśniczki,
filumenistów i warcabistki,
pantalonistki i fanfaronów,
tkwiących po uszy w szponach nałogów,
wsiarzy, grabarzy, protagonistów,
„damy” — te wzięte w gruby cudzysłów,
dziatki i starców, panie i panów,
przedstawicieli każdego stanu,
wszelkiej profesji i proweniencji.
Rzecz niepodobna wszystkich tu zmieścić.

Sodoma, Gomora,
bestia, carcinoma.

Często nim puści wodze mordercze
kolację poda, otuli ciepło,
wachlarz obrazów stawi przed okiem,
lekko pogłaszcze zmęczone skronie,
pod głowę wsunie poduszkę miękką.

Bywa, że z rana, w porze śniadania —
tu, Pan rozumie, jest gość, piżama,
sen jeszcze trzepie się na powiece,
kot ziewa, ziewa rześkie powietrze,
tak sobie panie ziewają we trzech,
jest jakaś kawa, jest jakaś wrzawa,
dzieci — ple, ple, ple, baba — bla, bla, bla;
zwykłe, rodzinne sceny dantejskie,
a ten im lezie, niby do siebie,
i z miejsca bierze się za morderkę,
do tego w tle ma taką piosenkę:

PRZY PODWIECZORKU
MORDZIK DO TORTU
W CHOROBIE MORDZIK
ZAMIAST SYROPU
W ŁAPCIACH PO PRACY
MORDZIK RELAKSIK
DRGAJĄCYM LATEM
MORDZIK Z KURORTU
A PO KOŚCIELE
MORDZIK W NIEDZILĘ
GDY ŚWIECĄ GWIAZDY
MORDZIK ASTRALNY
TRANSCENDENTALNY
ASTRONOMICZNY
A KIEDY MROZIK
W GAŁĘZIACH PISZCZY
MORDZIK ZIMOWY
SROGI SIARCZYSTY
TRZEBA SIĘ LICZYĆ
NA RÓWNI I Z TYM
ŻE GDY LISTOPAD
BŁOTA I SŁOTA
TO MORDZIK PRZYBYĆ
MOŻE W KALOSZACH
O KAŻDEJ PORZE
CZY MIESIĄC W PEŁNI
CZY RANNE ZORZE
LI SŁOŃCE ŚWIECI
CZY ZIĄB NA DWORZE
LUB KROPI DESZCZYK
ON NIEŚWIADOME
OFIARY MĘCZY.

Zestaw narzędzi ma całkiem spory,
progiem do zbrodni telewizory.
Motyw? — jak zwykle ludzka głupota,
choć tutaj czasem zdarza i tak się,
że wraz ze zbrodnią do głowy skapnie
z mordercy noża oleju kropla.

Lecz to zjawisko rzadkie nadzwyczaj
niczym w Warszawie wieloryb z Wisły
śnieg w maju, patriae communis w kraju.
Tam gdzie Twardowski łyska z księżyca,
kogucik pieje, co orłem zwykł być,
a sziszimory klątwy miotają.

Tam żona od lat drzemie Kadmosa
Aresa i Afrodyty córa;
czy kiedyś zbudzą ją dobre bogi?
Do snu grają jej lacrimosa
ci filharmonicy per procura
mesjasza, który pogubił drogi.

Co zrobić? — Narodzik, nihil novi,
mordy za mordy i w korowody,
bogi, honory, sos z animozyj;
pilot — KLIK — mordzik, pilot — KLIK — mordzik —

Ciemna noc, spójrz — pani kocha pana.
Ciemna noc, spójrz — nów, Copacabana.
Ciemna noc, spójrz — oceanu poblask.
Ciemna noc, spójrz — pan pani nie kocha.
Ciemna noc, spójrz — Kupid im odfrunął.
Na Posto Seis drzemie Carlos Drummond.

Zaś na zaranek — klawi zikhajle,
znów węszą zdradę — winni gudłaje!
Amen! — A znasz Pan krem Neikea?
Cud! Rozgrzesza, wybiela sumienia!
Produkt Zakładów Apologeckich,
chcemy zaścianek uśredniowiecznić!

A on się skrada, sprytny jak szatan,
zaplata macki wokoło świata,
jak tamten — pijawka i parazyt,
lamia, giardia, harpia, gargantua,
larwa, krwiopijca, lambia, meduza,
gorgona i łotr spod ciemnej gwiazdy.

On się zakrada szarlatan, kanciarz,
doliniarz, knajak, mamzela, kasiarz,
szacher i macher, rekieter, majster,
małpa, defraudant, szakal, malwersant
cwaniak, kanalia, matacz, geszefciarz
szabrownik, blagier, hiena i szalbierz.

Morderca ciemny, mesmeryzm mroczny;
tkane z poświaty szpony upiora,
studniami źrenic sięgają wątpi,

serc zamrożonych, w sinych waporach.
Mkłymi obrazy mami w hipnozie,
niknie w zamgleniach chwili minionej.

Tak sunie w barwnych feeriach rzeka
twarzy, postaci, miejsc i wydarzeń,
godziny, dni w swych topiąc odmętach,

zanim do mórz zapomnienia wpadnie.
Skaczą w kipiel ludzie bezprzytomni,
tracą się śród wygłodniałej toni.

Wirują w falach ziemskich tragedii
i ciut ich krzepi, gdy ktoś ma gorzej,
zaraz pod bokiem jak wielki rekin

brzuchem szoruje Tupolew po dnie.
Tuż taumaturgów fałszywych w dryfie
tratwa pijana o brzegi bije.

Jak żagle wzdęte suną przeźrocza:
— ludzka pochodnia oświetla PeKiN,
znowu na Kremlu pręży się Moskal,

a w szwach Europa jednością trzeszczy.
Jankesi szczodrzy rzucają bomby
w imię pokoju ta rzecz jakoby.

Karambol duży, syryjskie gruzy
weekend zepsuje orkan Maurycy
skroś pian obwisły, najwyższy kusy

żabką uchodzi czarnej ławicy
parasolek, nad normę dziś dymgła;
Res Publica? Wisła? — nic nie widać.

A po szynach... Po szynach gna tramwaj,
strzała, mało z szyn nie powylata,
czterdzieści sześć w skrach na pantografach
jak wiatr przez Zgierz, weń do babki babka

rzecze: — Kochana, słyszała pani?
Te ludziska to jednak są głupie,
z telewizora morderca szczwany?!
To jakieś bzdury z palca wierutne.

A co w tym złego przytulnie zasiąść?
Fotel, poduszki, pufa pod nóżki,
green tea, koniecznie również coś na ząb,
żeby nie musieć wstawać do kuchni.

Ja tutaj sobie herbatkę siorpię,
ja sobie tutaj kanapkę szarpię,
a tam dyktator do ludzi z wojskiem,
spaliło wioskę Państwo Islamskie.

Gdy sobie sączę kawkę gorącą,
kiedy zajadam ciasto z lukrecją,
właśnie rugują rodzinę pod most,
zginęło ze sto dzieci w Aleppo.

Ja sobie tutaj jasiek poprawiam,
tu na kolana włazi mi kotek,
a tam ta brama i Arbeit Macht Frei,
ten komisariat i śmierć pod prądem.

Kiedy mnie drzemka ogarnia lekka,
kiedy do oczu sen mi się klei,
tam wyciągają z rzeki topielca,
tam ktoś niemowlę wrzucił do śmieci.

I nawet wtedy, kiedy zachrapię,
fratra Kropidlaka antyfona
czarnego snu rozedrze kotarę;
ja trwam! Natchniona! Ave, Madonna!

Wtem na Dołku wsiadła matka z córką,
z tyłu złe typki pospodełbiałe,
zasyczały ksenoawanturką —
ecce mono vs. one niebiałe.

Zawarczały szmelcowane surmy,
przyskoczyli kołtuńskie sarmaty,
wrzasnęli coś, że ZIEMI NIE RZUCIM;
i że HEJ KTO POLAK, BIĆ CIAPATYCH!

Wtedy jakby ocknęła się babka,
do drugiej odchrząknęła w te słowa:
— to mój przystanek, tutaj wysiadam,
zaraz dają o uchodźcach program.

Pognała w noc, a z okien domów
mrugających jak oczy niebieskie
śmiech za nią wybiegł z telewizorów
i gonił ją przez ulice echem.



 
COMMENTS


My rating

My rating:  
10.06.2021,  Ravenwood

@ jakub mistral

Pięknie dziękuję!!! Kłaniam się uprzejmie z serdecznym pozdrowieniem!

My rating

My rating:  
27.02.2018,  Maciej Misiu

My rating

My rating:  

Moja ocena

hahaha........rewelacja:)))))
i z dowcipem i pazurem.
My rating: