Dziady
Niebo nad cmentarzem wibruje jasnością,
na nie zza parkowych drzew spogląda kościół.
I mimo że przy mnie brak żywego ducha,
horyzont przepełnion jest, więc jego słucham.
Oddechy złączają kruche, małe znicze,
w konstelacje strojąc swej ziemi oblicze,
a ona pulsuje mglistą tajemnicą –
jej serce znów bije i oczy jej świecą.
Migocze kształt wiatru późnowieczornego,
swym szmerem wtórując magicznym zabiegom
uzłacania wszędy ulotnej pamięci
o świętości nocy – wszak trzeba ją święcić.
Historii blask zebran z pradziejów minionych
unosi się w niebo nocą prowadzony,
i tejże światłości znów płyną kaskady
sławionej potomnym przez dziady, pradziady…
na nie zza parkowych drzew spogląda kościół.
I mimo że przy mnie brak żywego ducha,
horyzont przepełnion jest, więc jego słucham.
Oddechy złączają kruche, małe znicze,
w konstelacje strojąc swej ziemi oblicze,
a ona pulsuje mglistą tajemnicą –
jej serce znów bije i oczy jej świecą.
Migocze kształt wiatru późnowieczornego,
swym szmerem wtórując magicznym zabiegom
uzłacania wszędy ulotnej pamięci
o świętości nocy – wszak trzeba ją święcić.
Historii blask zebran z pradziejów minionych
unosi się w niebo nocą prowadzony,
i tejże światłości znów płyną kaskady
sławionej potomnym przez dziady, pradziady…

Jak dla mnie
trochę zbyt imitacyjne, zbyt pastiszowe. A może dałoby się uniknąć anachronizmów językowych, trochę to uprościć?Bardzo dobre:
"i tejże światłości znów płyną kaskady
sławionej potomnym przez dziady, pradziady… "
My rating
My rating