SONET (dla przyjaciółki)
Przyszłam utulić – lecz nie było czego.
Kruchość i szarość, dłonie – pajęczyny.
Tyle zostało z wesołej dziewczyny
w łóżku oddziału onkologicznego.
Umiałaś w słońce pociągnąć każdego.
Śmiałaś się klucząc wśród leśnej gęstwiny.
Chciałaś ode mnie wiersz na urodziny,
Lecz nie zdołałam wykrzesać niczego.
Teraz, gdy leżysz taka pastelowa
I drżące palce kładziesz w moje dłonie,
Łkają i milkną we mnie wszystkie słowa.
Proszę, nie odchodź, zostań po tej stronie.
Wiesz, że się spóźniam. Nie jestem gotowa.
By od twej matki usłyszeć – „To koniec”.
Kruchość i szarość, dłonie – pajęczyny.
Tyle zostało z wesołej dziewczyny
w łóżku oddziału onkologicznego.
Umiałaś w słońce pociągnąć każdego.
Śmiałaś się klucząc wśród leśnej gęstwiny.
Chciałaś ode mnie wiersz na urodziny,
Lecz nie zdołałam wykrzesać niczego.
Teraz, gdy leżysz taka pastelowa
I drżące palce kładziesz w moje dłonie,
Łkają i milkną we mnie wszystkie słowa.
Proszę, nie odchodź, zostań po tej stronie.
Wiesz, że się spóźniam. Nie jestem gotowa.
By od twej matki usłyszeć – „To koniec”.
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
:(
chciałam się oswoić z ciszą zanikającego pulsugdy ty wtulając się w odwieczną tajemnicę z godnością
bez płaczliwych szeptów i bez odwracania
z pokorą indyjskiego słonia wchodziłaś tam
jak do siebie
jak do dawno wyczekiwanego miejsca
a jednak i pomimo
trochę zapadłam się w twoją śmierć
*Izie Kaczmarek
My rating
My rating