Akcesoria

author:  Piotr Paschke
0.0/5 | 0


Tak naprawdę ilu z nas potrafi jeszcze rozczytać wyryte w ciałach znaki, zwłaszcza te nagłe, lub postawić zmienną niczym wylot lufy w drugą stronę ? Sądzę, że dziś już bardzo niewielu.
Kiedyś i ja będę potrafił tu powrócić i opowiedzieć, ilu ludzi zabiła radosna twórczość mojego palca wskazującego, ile razy moje oczy znaczyły cel i młóciły powietrze na samym końcu szczerbinki. Kryształowo chłodne oczy, wyszczerbione od wchodzącej w nie śmierci. Kiedyś dopowiem do końca historię drobnej postaci na bezmyślnej muszce, co przewracała się niczym podcięty nawałnicą okręt. Będę opowiadał jak głęboko sięgała moja bezmyślność albo sen rozumu w trudnym do odpędzenia transie broni. I tylko ta broń pozostanie w opowiadaniu, niczym harpun, niosący śmiercionośną, lecz jedyną prawdę zupełnie mi obcemu ciału.
Lornetka lat, niczym życie, będzie trzymać wyraz twarzy pod ścisłą kontrolą. A przecież nawet kilka lat wcześniej doskonale wiedziałem, że bardziej gorzka od śmierci może być tylko kobieta, która niemal na siłę stara się wyrównać zmarszczki. Jednak grymas tej części jej ciała jest tak samo sztuczny jak przyjęta, tylko pozornie najbezpieczniejsza poza. Wszystkie mięśnie ćwiczą rozkurcz na firankach ruin, przystają w podmokłym pluszu iskier. Oboje bronimy innych rzeczy, lecz cel zdaje się ten sam – zbrojne ( w broń czy puder ) ramię obrońcy musi wyrazić swoje status quo. Krzyżujemy więc godzinę w niewygodnej pozycji, w dodatku coraz wyżej od siebie, w dodatku w obcym porcie, który jako jedyny zgodził się schronić nas przed burzą. Nasze opętanie jest zimne, wyważone, opuchłe niczym ciało topielca. Ustawiamy symbole jak sceny, spektakle z synkop, rozmowy z cytatów.
Wartownicy słów muszą być coraz bardziej czujni. Nie zdają sobie sprawy, ile jeszcze odbędzie się przestrzeni pomiędzy celem a pociskiem, ile kilogramów pudru trzeba będzie przecedzić przez deski okrętu, ile postaci nanizać na nitkę szczerbinki. Wartownicy – sny, nasze niewidome dzieci. I tyle naszego, co już się nie śni. Łupina naboju niewidzialna, oszukuje przeszkody na swojej paraboli. Cel podróży przez jakieś życie pęka już od ciężarnej obłudy świata, przechodząc przez pryzmat. I żaden z wartowników nie ma już odwagi spojrzeć prosto, w hałas rozrywanego od zmarszczek ciała, w chłód, który pruje jego ostatnie słowo. Za ruchem palca, który zdrapał zmurszały strup dobroci, przybrana od święta czarna łata losu. Całym narodom rozdała pomysły aż do samych trzewi, na lepszą, „świetlaną” przeszłość.
Zamek broni łyka premierę kuli. Moja rola w tym spektaklu jest niby główna, ale w rzeczywistości nie ma tak naprawdę większego znaczenia. Dlatego wolno mi celować w zmarszczki bez cienia wątpliwości. Tłuste wargi śmierci podciera jeszcze jedna słuszna, długa wojna. A politycy, jak zresztą zawsze, przedłużą lata okupacji perfekcyjnie przyćmionymi oczami. Ot i premiera na umieranie : nadzieja, wlana we mnie na zapas, szept wprost do ucha, że granica jest krokiem naprzód, sztandary ciężkie od pancerzy, popioły z przydrożnych krucyfiksów w każdej, pacyfikowanej wiosce, wbite prosto w nieletnie serca. Nie pytaj mnie o sensy – nie znam na nie odpowiedzi. Zresztą nie mnie roztrząsać zmartwienia innych, skoro sam mogę być także łupiną do podcięcia na rozszalałym oceanie globalnej wioski.
Najbardziej męczą obrazy tych, którzy powracają z doliny cieni. To w sumie niewiele znaczy dla tych, którzy nie umieli podnieść welonu do pierwszego pocałunku. Oni nigdy nie otarli się o ramię śmierci, nieufnej i zazdrosnej małżonki, będąc zawsze zdrowi tak, jak trzeba. Co więcej – ich stan nigdy się nie pogarszał, nie byli w niebezpieczeństwie patrząc na głębię jakiejś zmarszczki. Moim zadaniem jest, aby zawsze czuli się lepiej, tylko nigdy nie wytłumaczyli mi, że lepiej niż jak ? Mogłem, ale nie przyniosłem ze sobą, ich ostatnich zapewnień o bezpiecznych portach. Sam ich w tym utwierdzałem celnością i talentem wskazującego palca. Wszak każdy ma jakiś powód i ty także powinieneś o tym pomyśleć, jeżeli w tym momencie nie śpisz albo nie układasz pasjansa odpowiedzi. Natomiast, jeśli chodzi o mnie, staram się zapominać o śnie, omijam z daleka szpitale polowe, tchórzostwo, strach i zadręczanie się szukaniem wyjaśnień. Co wieczór z mojego starego portfela uprawiam handel receptami, zdjęciami, jedzeniem. Nawet już nie pamiętam, jak się nazywa wykład proboszcza, jego elitarna parafia w mojej małej wiosce albo wysiłek przed główną konkurencją wystrzału. Moja niezniszczalność nie zna pamiętania.
Niczym pijany ojciec chrzestny nie jestem na chrzcinach dopuszczany do głosu. Niektórzy ludzie marzą o takich właśnie rodzinnych imprezach, bowiem z rodzinami nie wychodzą już nawet na zdjęciach. Ale mnie los pomylił z kimś innym. Zawsze jednak może być znacznie gorzej. Może przydarzyć się jakiś nieprzewidywalny incydent i nadejść czas na mój taniec w zupełnych ciemnościach. Wtedy zaoferują mi składane łóżko, będę żył i tylko życia będzie mi z pewnością brakowało. Poczuję obiad przez kilka tygodni, jakiś czas powrotu przez taki mróz i wielkie plany. W takich miejscach nie brak frajerów, co zawsze stawiają. Najwięcej jednak stawiają przegrane figurki na końcu lufy i beznadziejni przyjaciele, a wśród nich coraz starsze znajome kobiety. Ot i harmonia a nawet symbioza jednej kolejki.
Tak więc i ja będę potrafił tu powrócić i opowiedzieć, jak małe tęsknoty rozrywają zmarszczki wściekłym matkom, których największą zaletą jest ciągłe bycie w potrzebie macierzyństwa. Ustawiają się za drzwiami szpitali polowych, by marzyć. Kiedy umierasz z nożem przystawionym do gardła, szczelny, czarny worek zda się najbezpieczniejszym domem dla twoich wciąż młodych kości. Będąc już w nim trzeba wszystko poruszyć albo uprawiać radosną twórczość wskazującym palcem, aby jak najdłużej mogły usychać i zmarszczki i kule. Nadchodzi inny, może lepszy czas na wykorzystanie niewykorzystanych szans.
Ileż to bowiem razy, pomiędzy muszką a szczerbinką, tonący okręt pełen mnie.



 
COMMENTS