Vox Nihili - Część 1

author:  Piotr Paschke
5.0/5 | 3


Część 1

Kocham Cię, najbardziej na świecie. Pamiętaj o tym, że jestem tym, który będzie zawsze przy tobie.
Żyjemy zawsze na własny rachunek. Zawsze w jakimś przypisanym nam miejscu, które nie zawsze od naszego dzieciństwa nazywamy domem. Ja jestem przy Tobie, jestem w domu. To tam pojawiają się nasze pierwsze wzruszenia, wspomnienia, a czasami i rysy w życiorysie. Takie kanciaste rysy, kiedy wolno przyjdzie nam mrużyć powieki przed strachem, powieki, spod których nie zawsze spływają błyskawice dobrych pomysłów.
Ale myślę: No i co z tego ? Czy słońce dzisiaj może nas jakoś zdradzić ? Przecież wciąż z nami jest, takie rozwichrzone, że i serce przy nim potrafi zupełnie skruszeć, kiedy czerwoną łuną zakończy swoją wędrówkę na dzisiejszy dzień. To troszkę tak, że dookoła nas, przy dobrze znanych nazwiskach na grobach, wciąż palą się rozpalane przez nas samych szwadrony zniczy.
Na samym wstępie zatem to, co najważniejsze : dom, obrazy końskich głów, stare gazety, płyty, których już prawie nikt nie obraca na drugą stronę – wiesz, taka moja Hellada, z której prawie wszyscy już wyszli. Bezśladowo, niemal doskonale, jakby w ogóle ich tutaj nie było od samego początku, a przecież ten stary dom ma już ponad sto lat i widział niejedno życie i niejedną śmierć. A i te błyskawice to niedoszłe wyprawy po złote runo. Takie wyprawy, jakby do każdej miłości można było dotrzeć jedynie w samotności. Cóż za bzdura, moja ukochana. Przecież powinniśmy się ciągle poznawać, przyswajać nieustannie swoje niepowtarzalne kody niczym igły akupunktury, wbite w dokładnie oznaczone na naszych ciałach miejsca. I powinniśmy wstępować do coraz węższej szczeliny pulsu. (Encefalografy nie zrozumieją zawikłanej składni w poemacie z naszych serc). I to także niemożliwe, by wiedzieć wcześniej kiedy staniemy się ciałem, a kiedy tylko marnym zewłokiem.
Nasze życie to tylko zbyt drobiazgowe scenki rodzajowe? Przecież pod naszymi powiekami tak gęsto, że i czasami nic nie zostaje. No, może tylko ten głód, o którym wcześniej nie mieliśmy pojęcia, bo w naszych łóżkach dotąd zawsze był tylko dobrze skrywany chłód. Nie tęskniliśmy za bezsensownie przelanym dniem, za pługiem codziennej miernoty, odchylającym warstwy jajek, mięs, skór czy węglowodanów. Tak czyniliśmy tylko po to, by widzieli inni, iż potrafimy to zrobić. Dla samego istnienia uprawialiśmy ten skrawek przestrzeni, by było jakimś naszym miejscem na tak małej planecie, jak ta nasza. Potem odkryliśmy nasze złote runo – inne głosy stały się wykładnią wschodów i zachodów, kiedy patrzyliśmy troszkę pod światło, lecz zawsze w przeciwsłonecznych okularach, by nie drażnić przemęczonych spojówek.
Osoby po trzykroć zakochane, po tysiąckroć szczęśliwsze, bez tych przeklętych pustostanów uczuć. I zanim staliśmy się sobie tak bardzo bliscy znaliśmy się już niczym kilkanaście równoleżników, niczym siew świeżego ziarna w każdym zdaniu podczas naszych rozmów. Uczyliśmy się siebie i swoich ciał, każdej małej chwili w tej błogosławionej ciszy naszego małego pokoju. I nagle zrozumiałem, że to Ty jesteś właśnie tą, w której nie ma ze mną różnicy, nawet wtedy, kiedy nagle urywa się więź i odchodzi jedno życie by inne życie pozostawić samemu sobie.
To właśnie Ty masz zdolność takiego ruchu, by wyrwać mnie z mojej nieruchomości. Lecz pamiętaj, że które z nas wykona ten pierwszy ruch to drugie opuści wszystko. Widocznie tak już musi być. To nie z lenistwa powieki zamykają się po raz ostatni. Czasami tylko ktoś musi im trochę pomóc. Chciałbym, byś zrobiła to właśnie Ty. Ty, moja wierna miłość i moja Thanatos. Mój własny rachunek. Prawdziwy rachunek sumienia. Dopóki naszej miłości nam wystarczy.



 
COMMENTS


My rating

My rating:  

My rating

My rating:  

My rating

My rating: