Całkowicie niedorzeczne uciekanie
Bezceremonialnie, próbuję wygrzebać się
z kopca ponurości. W pośpiechu, przecinam
zmącone deszczem tafle – uciekam
przed nieuchronnym – przez okno.
W okamgnieniu omiatam pejzaż.
Jak na ironię – nie mogąc ujarzmić myśli –
wdeptuję w pompatyczność celebracji zachodu.
Gdy słońce zaczyna przegarniać palcami
pylisty całun – strojąc świat w purpurę i złoto –
w ciszy procesji, pośród niebiesko migotliwych
miraży, zaczynają buszować wiry aerozolu –
wygwizdując parodię śmierci.
Smugi chmur o zaognionych brzegach,
złamanymi wstążkami przeciągają
posrebrzone pióropusze przez krwistą kulę –
zafarbowując wszystkie na karmin.
Jak zahipnotyzowana, zapadam się w sobie.
Niczym latarnia morska – nim księżyc
błyśnie uśmiechem – strzelam rozpaczą,
gdy tylko umysł zderzy się z myślą,
że kiedyś prysnę – jak bańka mydlana.
Deszcz w takt serca uderza o szyby,
jakby wszystkie zmartwienia próbował ująć w karby.
W łódeczkę – naprędce zbitą z dłoni – zbieram kleksy,
by nie pogwałcić czystości papieru.
A papier – jak to on – bez słowa sprzeciwu,
z godnością trzyma fason, gdy falą żółci
wlewam się w brzuch – jakby miał pewność,
że nic nie umiera samotnie, a śmierć zdaje się błoga.
©Ivka Nowak, 22 października 2014
z kopca ponurości. W pośpiechu, przecinam
zmącone deszczem tafle – uciekam
przed nieuchronnym – przez okno.
W okamgnieniu omiatam pejzaż.
Jak na ironię – nie mogąc ujarzmić myśli –
wdeptuję w pompatyczność celebracji zachodu.
Gdy słońce zaczyna przegarniać palcami
pylisty całun – strojąc świat w purpurę i złoto –
w ciszy procesji, pośród niebiesko migotliwych
miraży, zaczynają buszować wiry aerozolu –
wygwizdując parodię śmierci.
Smugi chmur o zaognionych brzegach,
złamanymi wstążkami przeciągają
posrebrzone pióropusze przez krwistą kulę –
zafarbowując wszystkie na karmin.
Jak zahipnotyzowana, zapadam się w sobie.
Niczym latarnia morska – nim księżyc
błyśnie uśmiechem – strzelam rozpaczą,
gdy tylko umysł zderzy się z myślą,
że kiedyś prysnę – jak bańka mydlana.
Deszcz w takt serca uderza o szyby,
jakby wszystkie zmartwienia próbował ująć w karby.
W łódeczkę – naprędce zbitą z dłoni – zbieram kleksy,
by nie pogwałcić czystości papieru.
A papier – jak to on – bez słowa sprzeciwu,
z godnością trzyma fason, gdy falą żółci
wlewam się w brzuch – jakby miał pewność,
że nic nie umiera samotnie, a śmierć zdaje się błoga.
©Ivka Nowak, 22 października 2014
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
@ ivka nowak
Bardzo się cieszę.@ Marek Porąbka
W końcu, po kilku dniach nieobecności, Telecom naprawił przerwany od neta kabel - teraz nadrabiam zaległości w czytaniu wierszy :-) Pozdrawiam Marku :-)Przeczytałem
Chyba mi się spodoba.To chwilę potrwa.