Mój szafot (Epilog – część 2)

author:  Piotr Paschke
5.0/5 | 6


Mój szafot
(Epilog – część 2)


Poznałem brutalną prawdę, że życie jest jeszcze brutalniejsze. Pod spodem czystego zła, którym dawno temu nasiąkłem, więdną brudne uśmiechy, nad kołyska cicho więdnie starość. Wieczne przemielenia przez przypadki, byle nie przyznać się do prawdy. Ile muszę wycierpieć, ile ulepić złudzeń z nietrwałej paper-mache?
Przykryły mnie w historii pokłady nowych bóstw i nie mam innego wyjścia, jak zgodzić się na taką ich kolejność. Nudzi mnie ich wieczna młodość, pełna Botoksu, odsysaczy, lateksu i suplementów diety. Odstają im sekundy, kołtuny nostalgii wiążą nogi i ręce. Na gołym piasku obnażają się daty. Przeszkadzająca samba, zbudowana z rozpaczliwego wycia, kiedy sąsiad codziennie tłucze na małym balkonie swojego zatłuszczonego jamnika a w telewizji znów mówią, że jakiś szaleniec do powieszenia wykorzystał sznur od Dzwonu Zygmunta. Smuga zakrętów gra teraz lepiej niż ociemniały skrzypek na głównej arterii miasta.
Tak, z niechcianego przez młodych patriotyzmu, nucę sobie pod nosem hymn narodowy. Jego dziarskie nutki przyjmują cierpliwie lekko łysiejącego grubaska po pięćdziesiątce, nadal z trzema nałogami i kołysanką pod pachą. Z życiorysem, rozpoczętym jeszcze dobrze w zeszłym stuleciu. Pożółkłe wspomnienia kleją się nieznośnie od przesłodzonych lat osiemdziesiątych, do imion zapomnianych dziewcząt, z którymi spał i nie spał, a które już dawno zmieniły nazwiska. Teraz słono przepłaca za milczące memento u boku wygłodniałych, drapieżnych Yuppis, którzy dają mu wątpliwe oparcie tylko w dniu nędznej wypłaty.
Dzieci dawno temu nastroszyły pióra do odlotu, gigantyczne i trudne ojcostwo skamieniało, kołnierzyki koszul szat godowych już nie do uprania. Zostały suche, rdzawe plamy liści sprzed lat, pieczołowicie złożonych między stronicami dawno nieczytanych powieści. Nad głowami zetlałe proporce i orły, gotowe do odlotu na zachód. Lecz lepsze jutro to daleka przyszłość i daleka do niego droga. Gardło trzeszczy niczym schnący na wiór bochenek, który (który to już raz) samotnie opróżnia butelkę do samego dna. Ale kto by się tam czymś takim przejmował, skoro banknoty nadal tak słodko mruczą? Ot, skleić dziury w białych plamach historii i po krzyku.
Trzeba umieć udźwignąć samotnie cały balast smutnej jesieni i dmuchać nadal w pęknięty balon rządowych obietnic. Czas najwyższy zmienić zegarki na szybsze, bo sekunda jest tyranem wszystkich kalendarzy i niechciana wprasza się do każdego mieszkania. Potem dopada przepych noworocznego orędzia, który miesza w głowach dzwony z ludowymi przyśpiewkami. Na dłuższą metę jest jeszcze meta w bocznej bramie która, jak na ironię, też potrafi spłodzić wielu wybitnych.
Mięśnie pojękują i skarżą się na pajaców, pociąganych za sznurki. Miejsce po ludzkiej stopie dawno temu uciekło do bezpiecznego kraju amputacji.
A w nawigatorni znów ktoś gra na waltorni.


Wrocław – Poznań, 02.10.1997 – 08.01.2014r.


Koniec

rate




 
COMMENTS


Moja ocena

ciekawie....
My rating:  

My rating

My rating:  

Moja ocena

Czasami też tak to widzę
My rating:  
08.01.2014,  Asia Kula

My rating

My rating:  
08.01.2014,  A.L.

My rating

My rating:  
08.01.2014,  mroźny

Moja ocena

Piotrze ;

...chyba nie czytałam czegoś bardziej medycznego,a zarazem wzruszającego....

With best wishes,take care;
Agata
My rating:  

AmericanالعربيةAustralianCanadianČeskýDeutschEnglishEspañolEestiFrançaisΕλληνικάIcelandicעבריعراقيItalianoIrishCatalà한국의NederlandsNew ZealandNorskPolskiPortuguêsPусскийSlovenskiScotsSouth AfricaSuomiYкраїнський
English