Cisza na Broad Peak
Byłam tam z nimi
W snach odmarzają twarze
Różowieją rozcierane dłońmi policzki
Po mojej stronie pełnieje lato
Mrużę oczy wyłuskując krajobraz ze szczelin
U nich trwa zamieć wiatr marszczy skórę
Wydobytą dokładnie z chłodnego granitu
Wyciągam ręce daleko przed siebie
Po właściwą prawdę której tak się trzymam
Jak i tego ciała przyjętego w depozyt
Pod zastaw uśmiechów wzruszeń oraz braw
Nie przyzwyczajaj się do niego a odzyskasz wszystko
Słyszę topniejący znad szczytu szept
Poranek łagodził torsje przebudzenia
Siniały usta wypełnione śniegiem
W snach odmarzają twarze
Różowieją rozcierane dłońmi policzki
Po mojej stronie pełnieje lato
Mrużę oczy wyłuskując krajobraz ze szczelin
U nich trwa zamieć wiatr marszczy skórę
Wydobytą dokładnie z chłodnego granitu
Wyciągam ręce daleko przed siebie
Po właściwą prawdę której tak się trzymam
Jak i tego ciała przyjętego w depozyt
Pod zastaw uśmiechów wzruszeń oraz braw
Nie przyzwyczajaj się do niego a odzyskasz wszystko
Słyszę topniejący znad szczytu szept
Poranek łagodził torsje przebudzenia
Siniały usta wypełnione śniegiem

My rating
My rating
My rating
...
bardzo :)My rating
My rating
Moja ocena
niezwykłe... prawdziwe...My rating
Moja ocena
Z najwyzszych szczytów poezji ten wiersz. Chylę czoło!Pozdrawiam.My rating
Moja ocena
Małgosiu, piękny a zaraz przerażający w swej treści wiersz.Pozdrawiam :)
My rating
My rating