Dwudziesta szósta godzina
A gdy zerwę kiść porozumienia
Szklanka wypełni się spokojem
Barwiącym zimnym błękitem źrenice
Wciąż tak szerokie, czarne i puste.
Przyszłość kipi szarością,
Wzburzone jej wody ogromne.
I szczęście widmem jedynie
Niknącego na tafli okrętu.
Płacimy za wczoraj,
Za miesiąc zapomniany,
Za siebie, za wszystkich,
Świat głuchy i krnąbrny.
Lecz wołać nas będą,
Szukać w popłochu
Objadając się strachem
Jak ciastem w niedzielę.
Próżno niskim zabiegać
O przychylność klifu.
Bliżej im do młotów,
Much i gorzkiej ziemi.
Znajdą tylko: pióra,
Dźwięczny szelest skrzydeł.
Karki złamią krzywe
Patrząc w niebo z żalem.
Szklanka wypełni się spokojem
Barwiącym zimnym błękitem źrenice
Wciąż tak szerokie, czarne i puste.
Przyszłość kipi szarością,
Wzburzone jej wody ogromne.
I szczęście widmem jedynie
Niknącego na tafli okrętu.
Płacimy za wczoraj,
Za miesiąc zapomniany,
Za siebie, za wszystkich,
Świat głuchy i krnąbrny.
Lecz wołać nas będą,
Szukać w popłochu
Objadając się strachem
Jak ciastem w niedzielę.
Próżno niskim zabiegać
O przychylność klifu.
Bliżej im do młotów,
Much i gorzkiej ziemi.
Znajdą tylko: pióra,
Dźwięczny szelest skrzydeł.
Karki złamią krzywe
Patrząc w niebo z żalem.
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating