O wiklinowym ptaku
Nie lubił ich za to, że gonią za szybko, inaczej się bawią i wcale nie śmieją,
do tego w wiklinie nad brzegiem Dunajca uwięzili w klatce ogromnego ptaka.
Pytał przewoźnika o cygańskie dzieci, podobno on jeden był u nich w osadzie,
powiedział mu tylko, że już tam nie pójdzie a tamte maluchy mają stare dłonie.
Gdy prosił rybaków łowiących przy brzegu, by go przeprowadzić
po najpłytszym brodzie, odradzali wszyscy a jeszcze do tego
straszyli, że oni nawet dzieci jedzą.
Wyruszył tam w lutym gdy lód złączył brzegi,
niestety za słabo by tamtych nie zbudzić,
szedł, chociaż ptaszysko krzyczało do niego
i widział las starych wyciągniętych dłoni.
II
Wiatr podniósł popiół spalonej trawy, układa z niego swoje pasjanse,
na łące chłopcy bawią się piłką, za nimi wierzby cheerleaderki
puszczają pąki, splatają włosy.
Nawet w wiklinie nad brzegiem rzeki, gdzie cyganiątka więziły ptaka
widać już wiosnę jak się przymierza, by przejść na drugą stronę Dunajca.
Nie ma rybaków, by ich zapytać, o niebezpieczne, zabójcze wiry,
nie ma czym nawet zmierzyć tu wody, odkąd Romowie spalili wszystko.
Długo się w próchno zmieniała klatka, tej nawet oni bali się spalić,
w której przed laty mieszkał czarodziej, co zwabiał obcych, by dać im siłę.
Ptak wiklinowy - a jego wrzaski miały przyciągać z obcego brzegu,
tych, co uwierzą w ich stare ręce i, że się tutaj dzieci nie śmieją.
Po drugiej stronie śnieg widać w cieniach, który się boi wiosny w wiklinie,
gdzie kiedyś z klatki wielkie ptaszysko wołało rano małego chłopca,
i on się nagle we mgle rozpłynął.
Na tamtym brzegu nie ma osady, przez co nie trzeba tu przewoźnika,
czuć tylko zapach spalonej trawy i widać wiosnę, jak czegoś szuka.
do tego w wiklinie nad brzegiem Dunajca uwięzili w klatce ogromnego ptaka.
Pytał przewoźnika o cygańskie dzieci, podobno on jeden był u nich w osadzie,
powiedział mu tylko, że już tam nie pójdzie a tamte maluchy mają stare dłonie.
Gdy prosił rybaków łowiących przy brzegu, by go przeprowadzić
po najpłytszym brodzie, odradzali wszyscy a jeszcze do tego
straszyli, że oni nawet dzieci jedzą.
Wyruszył tam w lutym gdy lód złączył brzegi,
niestety za słabo by tamtych nie zbudzić,
szedł, chociaż ptaszysko krzyczało do niego
i widział las starych wyciągniętych dłoni.
II
Wiatr podniósł popiół spalonej trawy, układa z niego swoje pasjanse,
na łące chłopcy bawią się piłką, za nimi wierzby cheerleaderki
puszczają pąki, splatają włosy.
Nawet w wiklinie nad brzegiem rzeki, gdzie cyganiątka więziły ptaka
widać już wiosnę jak się przymierza, by przejść na drugą stronę Dunajca.
Nie ma rybaków, by ich zapytać, o niebezpieczne, zabójcze wiry,
nie ma czym nawet zmierzyć tu wody, odkąd Romowie spalili wszystko.
Długo się w próchno zmieniała klatka, tej nawet oni bali się spalić,
w której przed laty mieszkał czarodziej, co zwabiał obcych, by dać im siłę.
Ptak wiklinowy - a jego wrzaski miały przyciągać z obcego brzegu,
tych, co uwierzą w ich stare ręce i, że się tutaj dzieci nie śmieją.
Po drugiej stronie śnieg widać w cieniach, który się boi wiosny w wiklinie,
gdzie kiedyś z klatki wielkie ptaszysko wołało rano małego chłopca,
i on się nagle we mgle rozpłynął.
Na tamtym brzegu nie ma osady, przez co nie trzeba tu przewoźnika,
czuć tylko zapach spalonej trawy i widać wiosnę, jak czegoś szuka.
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating