Z moich bajek dla dzieci (fragment o przeróżnych okolicznościach)

author:  Tomasz Nowacki
5.0/5 | 4


To jedna z moich pierwszych "poezyjek". Zacząłem - najpierw wymyślać, a potem spisywać bajeczki dla swoich dzieci (kiedy były małe i nie miały mnie jeszcze za starego zgreda)...:) posłuchajcie...


Przedziwne bywają okoliczności,
W których zawiera się znajomości.
Zdumiewające też bywa czasami
Z kim, z czym i po co się zaznajamiamy.

Raz na ten przykład nadobny książę
W podróż wyruszył, by szukać żony.
Spieszył się bardzo, albowiem z tą że
Chciał się dochować dziedzica korony.

Dlatego koniowi ostrogi w bok dawał,
By ani na chwilę koń nie przystawał.
I gnał, i cwałował książę szalony
W poszukiwaniu nadobnej, jako i on, żony.

Wiele księżniczek na drodze swej spotkał:
Mądre i głupie, grubiutkie i wiotkie.
Przeróżne jednak okoliczności
Sprawiały, iż nie mógł zaznać miłości.

Z jedną już prawie był się ożenił,
Ujęty jej wdziękiem, zachwycon urokiem.
Lubo nasz dandys urodę cenił,
Wżdy nie miał ochoty na walkę ze smokiem.

Drugą wnet poznał – w grodzie na wschodzie:
Wdzięczną i słodką, przylepną Milusię.
Byłby zakochał się młodzian w niej srodze,
W czas jednak zapoznał królewny mamusię,
Która nie grzesząc urodą zbyt wiele,
Zrzędzeniem swoim zatrułaby cielę.

Znał nasz królewicz niegłupie przysłowie
O jabłku, co wedle spada jabłoni.
I zadrżał ze strachu i trwogi, albowiem
Małżeństwa powaby mu koszmar przesłonił.

„Wolejby mi ze smokiem, co ogniem i parą
Z paszczy swej bucha, do walki przyjść miało,
Wolejbym diabłu dał duszę i ciało,
Niżeli życie z taką poczwarą,
Której złość szczera wyziewa z pyska
Spędził
I sczeznął w jej kaźni wymyślnych igrzyskach.”

Nie myśląc już wiele, kulbaki doskoczył
I nie żegnając też wcale Milusi
(ani milutkiej Milusi mamusi)
W dal pognał jak wicher, co łzawi twe oczy.

Ech, dużo by mówić, co działo się potem,
Lecz prawią mądrzy – „milczenie jest złotem”,
A że podobnych wydarzeń niemało
Następcę tronu w podróży spotkało,
Których okoliczności pozornie w swej formie
Do ślubu prowadzić by mogły wybornie,
Pomińmy je zatem,
Bo jak świat światem,
Nie skończy się owa historia przed latem.

Drogą ciężką umęczony,
Brakiem szczęścia zniechęcony,
Tym też, że po trudach wielu,
Nie osiągnąwszy celu,
Dalej mu żyć przyjdzie w gronie kawalerów,
Złorzecząc w głos okolicznościom,
Zmierzał dziedzic ku swym włościom.

Co mówicie?
Że piękna pogoda?
Że może słońce o świcie
Humoru mu doda?
Tak myślicie?
No to grubo się mylicie.
Bo pogoda – fakt – piękna od rana,
Widząc jednako Smętka nastroje,
Zrobiła się jakby lekko zatroskana.
Troszkę się przejęła i z tego przejęcia
Pocieszyć chciała księcia,
By zgubił smutki swoje.

Wzięła więc snopek słonecznych promyków
I w kark łaskocze druha.
Trzy krople wywaru ze śpiewu słowików
Zalewa mu do ucha.
Efektu czeka...
A malkontent dalej narzeka:
Na czym świat stoi,
Że za ciasno w zbroi,
Że go głowa boli,
Że słońce w szyję go łechce,
I żeby się tak dwoił i troił
I pierś, nie wiem jak dumnie wyprężał,
To i tak go żadna nie zechce
Za męża.

I cóż? Znowu – rzec by tak można – okoliczności
Nie sprzyjały – tym razem – pogodnej zawziętości.
Oto więc pogoda, jak była stała,
Tak całkowicie się załamała.

Zebrały się chmurki – pogodowe córki,
By dodać otuchy mateczce,
Wraz z wiatrem śpiewały, tańczyły mazurki,
Spociły się przy tym troszeczkę.

Wysmukłe, w jedwabie strojone cirrusy
W uściskach zlepiły się wzajem,
By starym, niezmiennym od wieków zwyczajem
Jak z kalejdoskopu psikusy,
Przywołać z fantazji bajeczny motyw:
Potężne cumulonimbusy
Odziane w siermiężne kapoty.

Ku czarciej pogody pociesze bez przerwy
Wśród wichrów szalonych hulały,
Tak bardzo matulę pragnęły rozerwać
Lecz ... same się rozerwały.

Z brzdękiem pękły szklistym
I z letargu budząc burzę,
Siały łzy deszczu perliste, srebrzyste,
Co iskrzą w piorunów purpurze;
Oto zaiste,
Biesom boskie widowisko bliskie.

Szumiąc, niczym pieśni morza,
Kryjąc się przed deszczu cięciem,
Głowy płowe zgięły zboża,
Dręczone wiatrowym zadęciem.
I nawet dęby – wszech drzew królowie
Pokłony wiatrom biły;
Aż dziw, że w zapale koron nie zgubiły.

Stary pająk,
Co w jałowcach polował na muchy,
Sieć swą zwinął,
I narzeka – „Dosyć mam tej pluchy!
Wiatr mi porwał pajęczynę,
Niech bym nie był stawonogiem
Nogi mam już całkiem sine,
Ta pogoda jest mi wrogiem!”.

A nasz podróżnik, we smutku pogrążon,
Nieświadom, że deszcz mu blond włosy zmoczył,
Jak to nierzadko bywa u książąt,
W westchnieniach przewraca swe oczy.

Lecz ogier jego,
To co innego.
Chociaż wspaniały,
Okoliczności dla jego ego
Zbyt obojętnie się nie przedstawiały.

Kiedy jak z niebiańskiej kuszy
Grom karcący Ziemią wzruszył,
Koń się spłoszył i jak źrebię
W galop poprzez pola ruszył.

I gna, i cwałuje, przed siebie byle,
Na nic rozwaga, kiedy strach w duszy:
Ogon podwinąć, zarżeć na milę,
Nie widzieć, nie słyszeć, utonąć w głuszy!

Spłoszone tętentem czmychają przepiórki,
Gonią przed sobą złociste córki.
W lot strzelają kuropatwy,
Nawołując do swej dziatwy:
– „Zmykać komu żywot miły,
Prędko, żwawo, ile siły
W skrzydłach waszych wam zostało!”

A gniademu jeszcze mało.
Przez parkan dylowy na końcu pola skacze,
A że konnemu siedzenie z bólu prawie płacze,
Bo mu je siodło sińcami obsiało,
Zwierzęciu nic to znaczy.

Dalej więc, w las śmiało
Galopem wali
Jak okręt na fali,
Po którym wśród łanów kilwater pozostał...

Jeździec tymczasem za cugle, rzecz prosta,
Pociąga ile sił w dłoni.
Zazwyczaj niezgorszy to paternoster
Dla narowistych koni.

Lecz biegun szalony,
Choć ślina mu z pyska
Gejzerem na grzywę rozwianą tryska,
Choć mu z nozdrzy para,
Niczym mgła na moczarach,
Widoki bielą przesłania,
W piętkę jak ogar goni,
Przed którym rączo ucieka łania.

I na nic książęce donośne szlochania,
Na nic rozkazy,
Czcze gromkie łajania.

Ech, pewnie by dżygit tak pędził bez końca:
Do horyzontu, do bram złotych słońca,
A może by stanął dopiero nad morzem
Lub na biegunie, gdzie tęcz kolorami mienią się zorze?

Kto wie, co by było gdyby nie fakt,
Że w lesie właśnie skończył się trakt,
A na jego końcu, trochę po lewo
Niewysokie nie rosłoby drzewo.

I gdyby słońce poświecić zechciało,
To cień konarów na mchy by rzucało.
I kto wie, czy właśnie wtedy
Doszłoby do owej to biedy,
Spostrzegłszy tedy pnia cień nasz książę
Może by głowę na czas schylić zdążył?

A tak
Konar walnął go z impetem
I w drobny mak
Hełm rozłupał nad czerepem.

Jeździec wysadzony z siodła,
Ciżmy zgubił w locie,
Młynka skręcił ponad jodłą
I lądując we wykrocie,
Na płask plasnął placka modłą,
Grzęznąc w lepkim, wonnym błocie.

Czując, że w mazi się szybko zapada,
Jak ryba bez wody szamotać się począł;
„Choćby i brzytwa, nóż ostry, czy szpada –
Byle kto podał, albo ochoczo
Na pomoc w toń skoczył.
Jest li tu jakiś bohater nie lada!?”

Błocko było dość głębokie,
Dosyć lepkie i dość grząskie
Nie za wąskie,
Wręcz szerokie,
Kleiste, miękkie, maziste,
W zapachu wyraziste,
Słowem – stęchlizną cuchnęło i błotem.
Porwać księcia chciało
W namiętne swe objęcia.
Jakby wiedziało,
Że kochanki szuka książę,
Jakby mówiło: „tyś mój, jam twe na wieki.
Niech grząska toń uczuć na zawsze nas zwiąże,
Nikt inny ci nie da tak czułej opieki”.

Ot zaprawdę mało brakowało,
By nasz królewicz swą duszę i ciało
Zagubił na grząskim gruncie miłości.
Ale na szczęście tak się nie stało,
Bo znów nie sprzyjały okoliczności.
I choć bagnisko, prócz strachem i smrodem,
Głębokim afektem ku niemu pałało,
To bez wzajemności.

Topielec czując, iż z każdym ruchem
Maź wstrętna i brudna zalepia mu włosy
I nosem się wlewa,
By zaraz potem wypłynąć uchem,
Zakrzyknął bulgocząc – „bllartuuuunku! Bll...pooomocy!”

I na nic więcej już tchu mu nie stało.
Pomyślał nieszczęśnik – „ostatnia z mych chwil,
Choć z prochu zlepione me kości i ciało
Nie dane im będzie obrócić się pył.”

Przez jedno króciutkie powieki skinienie,
Nie dłuższe niż oddech, niż mgnienie, czy błysk,
Wśród myśli przywołał żywota wspomnienie:

„Cóż z życia wyniosłem – stratę li zysk?
Czy dobrze czyniłem?
Czy cel, który obrałem
I do którego z takim zapałem
Ciężko dążyłem,
By spośród księżniczek, z tą jedną z miliona
Łut szczęścia podzielić i dni znojnych trud,
Czy cel ów, bynajmniej niedościgniony,
(Bo zginie wraz ze mną książęcy mój ród),
Wystarczająco był szczytny i chlubny?
Azali mój duch – jak moje ciało –
Nie jest bagniskiem brudny?
Czy stanie on godnie u raju wrót?

I nagle, pośród myśli kołatań bojaźliwych,
Gdzieś z góry, niczym snów ziszczenie,
Usłyszał następca nieco chrapliwe:

– Nie miotaj się duszo, a spełnię twe pragnienie!
Wyciągnę cię z bagna. Bądź jednako cierpliwy
I nie wachluj tak ramieniem.
Im więcej się ciskasz,
Tym się głębiej w błoto wciskasz,
Kiejby w rzyć drzazga jaka... eee… znaczy się w siedzenie.

– Kim jesteś? – Stęka książę wstrzymany tymi słowy,
Jakby jakiś fakir czar mu rzucił na głowę wężowy,
A on akurat byłby tym wężem.

– Czyś jest mym sumieniem?
– Nie fantazjuj bratku, ja tylko za mężem
szukam – tyś moim wybawieniem.
– To kim jesteś i gdzież u licha, może mi odpowiesz?
– Kim jestem?... hm to potem, a gdzie? Cóż, siedzę ci na głowie.

Powoli, jakby się wielce zawstydził,
Zbieżnie zezując uroczo,
Ku górze unosi paniczyk swe oczy.
Lecz nic nie widzi:
„Ki czort tam wskoczył?”

Ręką więc dosięgnąć próbuje czupryny,
Lecz ledwo ruch mizerny wykona
W breję się zapada z wiadomej przyczyny,
Na co bezczelnie skrzeczy ona
(Blond koafiury silnie uczepiona
Niczym rzep chwosta psiego)

– Kolego,
Nie radzę!
Tu jest jak na czułej wadze.
Jeden ruch
I w bagnie zginie zuch!

– Cóż więc mam czynić by wolnym stać się znowu?
– Jak rzekłam, wyciągnę cię z tego rowu, lecz ty –

Tu tembr głosu, niby z rury,
Głębią ciut zadudnił,
Łamiąc się niczym echa ćmienie
W stu-stopowej studni,
Przeraził nieszczęśnika giętej blachy brzmieniem. –

– Lecz ty, nim cokolwiek uczynię, złożysz przyrzeczenie:
Dasz słowo honoru książęce,
I przyrzekniesz bez osłonek,
Na berło, które z czasem dzierżyć będziesz w ręce
I na złotą twą koronę,
Że jak cię z kłopotu wybawię,
Pojmiesz mnie za żonę,
Niezależne od tego kim naprawdę jestem.
Przyrzekasz?

– Przyrzekam – odparł młodzian bez namysłu prawie,
Czując się troszeczkę tak jak spławik z korka w stawie.
– Kimkolwiek więc jesteś, na wszystko się godzę,
Ratuj zatem, błagam...
– Już do ciebie schodzę.

Chlupnęło, mlasnęło,
Po nosie coś spłynęło,
Nieco lepkie, zda się zimne,
Miękkie, glutowato-płynne,
O skórze obślizgłej, szarawozielonej,
Twardymi grudkami jak pieprzem upstrzonej.
Po licach księcia złazi
I śluzem gęstym nawilża,
Niczym ranek parny mżawką;
Krostami go zakazi,
Czy jeno odbije się czkawką?
Podgardle – raz się kurczy, to jak balon puchnie,
Zda się, iż pulsując tak, zaraz wybuchnie.

Łeb stwora – ni karku, ni szyi nie zmęczy,
Jak od modliszki odcięty lub kielni.
Ócz żółtych para na szczycie go wieńczy,
Na wzór okrągłych, srebrzystych patelni
Albo zegarów, których wskazówki
O szóstej godzinie, dzielą tarcz tęczówki.

Dziwotwór łapsko płetwiaste pomału
Wyciąga i namiętnie woła
– Całuj, całuj, całuj!!!
Oto ma ręka, otom ja – na zawsze twoja!

Jęczy na to amant:
– Ach niech to zaraza!
Czy ja dobrze widzę?
Mam poślubić płaza?!
Jesteś, przeto żabą?
Ot i masz udręka!

– A tyś myślał żem kto? Żem na bagnach syrenka!?
Za jedno mi wreszcie coś myślał mój książę,
Ja z promes ci danych zacnie się wywiążę,
A i ty takoż, mój miły.
Inaczej, kochanie
Zaginiesz w tym bagnie niczym igła w sianie.

Tu sprytna żaba,
By podkreślić znaczenie swych słów,
Kamyk w bagno ciska
I tako mu prawi
– Hasta la vista, bądź zdrów.

Niby to na płetwie się odwraca,
Niby to odejść zamierza z rezerwą,
Lecz zezując wzrokiem powraca
Jak sęp do gnijącego ścierwa.

Mizdrząc się, małpie robi miny,
Całuski słodkie w powietrze mu ciska.

– Nie odchodź! – Stęka książę – No dobra, daj pyska!
Ciekawym jest lubo,
Jakim to sposobem uwolnisz mnie płazie?
Przeto ja grubo
W wadze cię przewyższam
I przynajmniej na razie
Nie widzę metody.
Chyba, że wyczarujesz tutaj jakie schody...

Na to żaba pełna wiary:
– Niepotrzebne będą...
– Czary? – wpadł królewicz w zdanie żabie.
– ... schody, schody! Daję słowo – głowa boli,
Głupiś neptku jak słup soli.
Czar zadziała mimo woli,
Wtedy szybko cię wybawię.

Całuj mnie więc, jako i obiecał żeś...

Myśli książę: „a niech tam, raz kozłowi śmierć.
Może prawdę rechocze zieloniasta?
Może to, jak baje wieść,
Zaklęta w płaza jest niewiasta?
Może gdy cmoknę ją w usta namiętnie,
Czar niczym skorupka jajka pęknie?
Może prawdę żabol kumka;
Może wyglądać będzie pięknie,
A w posagu niezła sumka
Złotem brzdęknie?
Może w końcu, kiedy czar ją zamieni w kobietę,
Wystarczającą tedy będzie miała krzepę
I z bagna wyciągnąć mnie zdoła...”

Dalejże więc, woła poczwarę
I choć patrzy nań ze wstrętem
Jak na nocną marę,
Atoli krzywiąc się, nadstawia pobladłe policzki.

– No nie rób ze mnie puderniczki –
Zaskrzeczy żabsko z pretensją
– Mam cię upudrować, czy też pocałować?
(rumień wpłynął księciu na lica hortensją)
– Tak więc daj mi swe usta –
Ponagla, wydymając swoje –
– Niech się otworzą przed nami miłości podwoje.

Skrzywił twarz królewicz,
Jakby sok z cytryny
Lał mu kto do gęby
Od ponad pół godziny.

Zamknął przy tym oczy,
Oczekując z mdłością
Aż go cmoknie gadzina
Z płazią namiętnością.

A żaba powoli zaczyna
Niezgrabnie podłazić;
Zupę cuchnącą z kleistej mazi
Bełta, jak chochlą płetwami,
Po czem z błocka je otrząsa sprężyście,
Twarz księcia zbryzgując rzęsiście
Drobnymi piegami.

Nagle błyskawicy sposobem,
Niby korek z butelki szampana
Skoczyła ku niemu rozkochana,
Namiętności rozpalona głodem:

Cssmok!!!
Zassało potężnie,
(znosi kochanek to mężnie);
I cssssmook – od drugiej ust strony
(cel trafiony, zatopiony)
I czuje jak „cmok” ów mlaskania wybuchem
Świdruje i kłuje w środkowym uchu;
I raz jeszcze – czy wytrzyma?
Na pewno wytrzyma,
Bo mu się zdaje, iż oczekiwany
Czar właśnie działać zaczyna;
Wszechwładna magia przemiany...

Jakiż z tego być może finał?

Cóż,
Magia zadziałała,
Czar harfowe struny rwał,
Jednak nie do rytmu,
Który książę znał.
Innymi słowy:
Nie masz z żaby białogłowy
Ni księżniczki, ni królowej.

Wżdy za to na księcia popatrzcie.
A gdzież on? Przepadł w błocie?
Nie, tu jest. Nie ma co bać się:
Na trawie siedzi – tuż przy wykrocie.
Kumkając czule, swą żabkę w objęciach ściska,
Sam w żabę zmieniony, rzecz oczywista,
Choć niepojęta,
Bo dziwne są losy na życia zakrętach.
Chciał książę babę
A dostał żabę.
Ta go czule pokochała,
Wyrywając śmierci szponom.
Dosyć krzepy w sobie miała,
Żeby zostać jego żoną.
A czar wraz z postacią odmienił skłonności,
Tak też i książę wpadł w sidła miłości.

I dożyliby pewno w szczęściu sędziwego wieku –
Król i królowa w bagiennym wykrocie
Wśród licznej dziatwy: kijanek i skrzeku,
Gdyby nie pożarł ich głodomór bociek,
Który do Krain Smoczych drogę był właśnie przemierzał
I miał ochotę pożywić się płazem...
Lecz to już historia zupełnie jest świeża
I może opowiem wam ją... nie teraz,
Lecz innym razem.



 
COMMENTS


@ mikrotubula

a co wynika z czego? Są fajni, bo piszą bajki, czy piszą bajki bo są fajni?:)))

kiedyś usłyszłam

że ludzie piszący bajki muszą być najfajniejszymi ludźmi na świecie ;)
04.03.2015,  mikro

My rating

My rating:  
04.03.2015,  mikro

och ci poeci.......

a moze opiesz, w najblizszej przyszlosci, pioro Cie niesie po swiecie.

My rating

My rating:  

Nade wszystko

uwielbiam bajki....
My rating:  
08.06.2010,  frymusna