טירוף

author:  panna zuzanna
5.0/5 | 6


Mój własny krzyk rozrywał mi mózg, rozstrajał neurony, wypełniał wnętrzności. Różne słowa w konwencji agresywnej obijały się po głowie, jak motyle, czarne wielkie motyle, pragnące wylecieć na zewnątrz tej klatki pod postacią mojej czaszki.siedząc pod ścianą wpatrywałem się w jej lekarską biel, badałem strukturę, każde wybrzuszenie, pęknięcie, dziury. W jedną z nich włożyłem palec i zacząłem grzebać. Kręcić nim we wszystkie strony, dziura pogłębiała się wprost proporcjonalnie do wkurwienia we mnie. Głębiej, głębiej, biały pyłek tłoczył się u mych stóp coraz tłumniej, ale nie mogłem przestać tak jakby od tego miało zależeć moje życie.
Życie.
Życie jako tętniące we mnie czerwony, obleśny worek, życie jako dar Boży, życie jako połączenie ze sobą dwóch komórek…
- nienawidzę życia! Nienawidzę! Nie chcę żyć! Kurwaaa! – krzyczałem w stronę drzwi, dla podkreślenia wagi tych słów stosownie zacząłem walić ręką. A co. Niech się boją. Samobój to dla mnie nic. Parę ruchów ręką, parę tabletek i gotowe. Nie ma świętości. Nie ma prawdy. Nie ma nic. Nie chcę, nie chcę. Dosycdosycdosyc.
Na początku odpowiadała mi cisza lecz po chwili została przerwana szybkimi krokami, pokrzykiwaniami, szczęk klucza, pozbawiona emocji twarz pani doktor D., zastrzyk, gadanina i sen. Głęboki, ciemny, gęsty.
Chwila spokoju, ukojenia.
Lecz krótka, uspokojony, patrzę stronę okna, wpatruję się w niebo okratowane, gdzieś tam jest gładkie, dobre. Siadam w promieniu słonecznym, tak jak kiedyś tam i wyobrażam sobie, że jestem w lesie, na polanie, soczysta, zielona trawa wokół mnie, życie toczy się gdzieś tam na poziomie gleby a ja… ja jestem tu i teraz, łapię kilka piegów i tak mi dobrze, dobrze…
Kim jestem? Nie wiem. Nikim i Kimś. Jezusem z Przedmieścia z niczyjej Biblii.



 
COMMENTS


My rating

My rating:  

My rating

My rating:  
22.06.2012,  szyszka

My rating

My rating:  

My rating

My rating:  

poruszające

naprawdę
My rating:  
31.10.2011,  adieu