Dar istnienia
Nie musiałam być.
Ani wróblem na parapecie,
ani kobietą z przeterminowaną legitymacją,
ani tą, która dziś zapomniała o wodzie na herbatę.
Nie wybierałam ani pory roku, ani imienia.
A jednak jestem - urodzona zimą.
(z przypadku, komórek, cudzych decyzji?)
Z całą nieporadnością skóry,
z kolanami, które poznały spękaną ziemię
i sercem, które nie zawsze wie, kiedy milczeć.
Nie było losowania.
Nikt nie rzucał monetą,
czy trafię w ten wszechświat,
czy w inny - gdzie jabłka nie spadają,
a śmierć jest tylko nieudanym czasownikiem.
Na początku wszystko było nowe:
śnieg, skórka od chleba, pytania bez odpowiedzi.
Potem doszły odpowiedzi bez pytań.
I obowiązek dorastania bez instrukcji.
Zdarzyło się.
Z nieprawdopodobieństwa wyrosła
moja codzienność:
zbytnia wrażliwość, miłość i rachunki.
I choć czasem myślę - " po co mi to wszystko",
to potem ktoś nagle mówi „dzień dobry”
z takim przekonaniem,
jakby naprawdę dobrze było,
że istniejemy...
Nie narzekam.
Były też piosenki o niczym
i noce, które pachniały tak,
jakby świat miał sens.
Nie jestem pewna,
czy życie to dar, czy pożyczka.
W umowie drobnym druczkiem napisano:
„może boleć, może zachwycać, nie gwarantujemy zwrotów.”
Ale przynajmniej
mogłam raz prawdziwie zakochać się w kimś,
kto nie był moim przeznaczeniem.
I śmiać się do łez, nie wiedząc, że to ostatni raz.
Dziękuję -
za brud pod paznokciem po sadzeniu nadziei,
za ciszę po odejściu,
za wszystko, co nie wyszło, ale trwało.
A jeśli to koniec,
niech przynajmniej będzie z kropką.
Zwykłą, bez patosu.
Jak wiersz, który kończy się mimo wszystko.
Ani wróblem na parapecie,
ani kobietą z przeterminowaną legitymacją,
ani tą, która dziś zapomniała o wodzie na herbatę.
Nie wybierałam ani pory roku, ani imienia.
A jednak jestem - urodzona zimą.
(z przypadku, komórek, cudzych decyzji?)
Z całą nieporadnością skóry,
z kolanami, które poznały spękaną ziemię
i sercem, które nie zawsze wie, kiedy milczeć.
Nie było losowania.
Nikt nie rzucał monetą,
czy trafię w ten wszechświat,
czy w inny - gdzie jabłka nie spadają,
a śmierć jest tylko nieudanym czasownikiem.
Na początku wszystko było nowe:
śnieg, skórka od chleba, pytania bez odpowiedzi.
Potem doszły odpowiedzi bez pytań.
I obowiązek dorastania bez instrukcji.
Zdarzyło się.
Z nieprawdopodobieństwa wyrosła
moja codzienność:
zbytnia wrażliwość, miłość i rachunki.
I choć czasem myślę - " po co mi to wszystko",
to potem ktoś nagle mówi „dzień dobry”
z takim przekonaniem,
jakby naprawdę dobrze było,
że istniejemy...
Nie narzekam.
Były też piosenki o niczym
i noce, które pachniały tak,
jakby świat miał sens.
Nie jestem pewna,
czy życie to dar, czy pożyczka.
W umowie drobnym druczkiem napisano:
„może boleć, może zachwycać, nie gwarantujemy zwrotów.”
Ale przynajmniej
mogłam raz prawdziwie zakochać się w kimś,
kto nie był moim przeznaczeniem.
I śmiać się do łez, nie wiedząc, że to ostatni raz.
Dziękuję -
za brud pod paznokciem po sadzeniu nadziei,
za ciszę po odejściu,
za wszystko, co nie wyszło, ale trwało.
A jeśli to koniec,
niech przynajmniej będzie z kropką.
Zwykłą, bez patosu.
Jak wiersz, który kończy się mimo wszystko.

My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
@ B.Niewiadomski
Kolana...nie raz nosiły ślady upadków, ale nadal funkcjonują sprawnie ;)))
Dzięki serdeczne, pozdrawiam :)
Miłego dnia!
a ze mnązostaną
te kolana