Syn tej Ziemi
ulepiony wedle pór roku otrzymany order z zupełnej burzy epilogu
otrząsać się na wiosnę z metafizycznej dolegliwości równonocy kruszców łez
poczytnie zniewalam pojęcia i stopnie skruszonej wibracji:
snuje się jak mgła na jesień byleby ratować własne ego, którego motto, to:
móc, być, przeżywać, trwać zimą odpokutuję całe zastępy wcześniejszych
postępowań względem poezji zysku, nie mam prowizji, a zsyłam siebie
do rezerwatu znaków przestankowych, gdyż ten raj opanowałem wybitnie
nie mam żadnych praw, prócz praw do wszelkiego szczęścia i prawdy
nie mam żadnych obaw, prócz lęków zawiedzenia publiki mego lektoratu
nie mam żadnych klas, prócz gustu syren niebieskich innego kontrastu barw
w których niebo zaczyna się w kwestii rymu i rytmu, jestem nieomylny
wiedziony za lustrem przesilenia swej duszy co tchu duchem wyrwało się
z ciała na poczet klauzuli sumień wypranych w molekułach państwa kurzu
wertowanych udręczonym metonimią nieba na wskroś typowanego
w rozgrywce czterech stron świata, w które idę dopuszczając się synergii ciał
wychodzę w nie jowialnie tępiąc każdą stalówkę, którą położą na trumnie
wchodzę w swe ciało dożywotnim spełnieniem już tu w ziemskiej skali mości
panowie – zatrzymałem słońce, lecz nie poruszam dyszlem wielkiego wozu
mam jego całe wnętrze – z materiału głodu nut i synkop rokoko wiktu krwi
poczekam na urząd czystej myśli, gdzie ważone dźwięki późniejszym
dostatkiem melodii mgieł nocnych – walczę o wpływy przy parzeniu herbaty
mając drzwi do pytań ze sławy, kochany mój kraju jak syn biorę w swe ręce flagę
i zdążam w szlak, gdzież te nimby? gdzież ta wola? ubiegłe krzyżowanie
się ulic na ryczałt serca mojego tlę się dla ciebie
otrząsać się na wiosnę z metafizycznej dolegliwości równonocy kruszców łez
poczytnie zniewalam pojęcia i stopnie skruszonej wibracji:
snuje się jak mgła na jesień byleby ratować własne ego, którego motto, to:
móc, być, przeżywać, trwać zimą odpokutuję całe zastępy wcześniejszych
postępowań względem poezji zysku, nie mam prowizji, a zsyłam siebie
do rezerwatu znaków przestankowych, gdyż ten raj opanowałem wybitnie
nie mam żadnych praw, prócz praw do wszelkiego szczęścia i prawdy
nie mam żadnych obaw, prócz lęków zawiedzenia publiki mego lektoratu
nie mam żadnych klas, prócz gustu syren niebieskich innego kontrastu barw
w których niebo zaczyna się w kwestii rymu i rytmu, jestem nieomylny
wiedziony za lustrem przesilenia swej duszy co tchu duchem wyrwało się
z ciała na poczet klauzuli sumień wypranych w molekułach państwa kurzu
wertowanych udręczonym metonimią nieba na wskroś typowanego
w rozgrywce czterech stron świata, w które idę dopuszczając się synergii ciał
wychodzę w nie jowialnie tępiąc każdą stalówkę, którą położą na trumnie
wchodzę w swe ciało dożywotnim spełnieniem już tu w ziemskiej skali mości
panowie – zatrzymałem słońce, lecz nie poruszam dyszlem wielkiego wozu
mam jego całe wnętrze – z materiału głodu nut i synkop rokoko wiktu krwi
poczekam na urząd czystej myśli, gdzie ważone dźwięki późniejszym
dostatkiem melodii mgieł nocnych – walczę o wpływy przy parzeniu herbaty
mając drzwi do pytań ze sławy, kochany mój kraju jak syn biorę w swe ręce flagę
i zdążam w szlak, gdzież te nimby? gdzież ta wola? ubiegłe krzyżowanie
się ulic na ryczałt serca mojego tlę się dla ciebie
My rating
My rating
My rating
My rating