Lekcyja dziesiąta

0.0/5 | 0


Różane z morza ukazuje włosy
Jutrzenka rana, wesołymi głosy
dzień słowiczkowie w gęstwinie witają,
tam się pod strzechą wróble ozywają.
Szła czeladź budzić pilna gospodyni,
każdy powinność chętnie swoję czyni.
Zosieńce samej, młodziuchnej dziewczynie,
wolno się wyspać na miękkiej pierzynie.
Baśka, co tego czasu pilnowała,
zaraz mi hasło do potrzeby dała.
Skoczę z ochotą: "Prawda, że świeżego
nie masz, Zosieńku, liścia zielonego?".
Zapłonąwszy się, za wygrane dała,
z zakładu próżno wymawiać się miała
abo nie chciała. Ale ludzkie rzeczy,
znać, ma wróg jakiś niepewny na pieczy!
Już się oczęty wdzięcznie uśmiechała,
już koralowej gębki nie mykała,
już dopuściła na bieluchną szyję
założyć rękę, już piersi nie kryje;
już byśmy byli po maluchnej chwili
zupełnej z sobą rozkoszy zażyli,
bo już i ręka ważyła się śmiele
tam i sam biegać po nadobnym ciele...
Prawie kiedym miał na tak ślicznym łonie
wdzięczną ofiarę poczynać Dyjonie,
niezbedną nogę do izby wstawiła
przemierzła baba – przecię obaczyła
i znać nam Baśka o jej przyściu dała,
ale nam smaczną robotę przerwała.
Bodajżeś wiecznie, szpitalu mierziony,
mieszkała w domu czarnej Persefony,
a teraz, w sprosnej tej twojej starości,
niech cię zrze ogień chciwej cielesności,
bez żadnej folgi – jak Japetowego
syna w pustyniach Kaukazu zimnego
sęp żywe serce szarpa rozgniewany,
a on się próżno miece przykowany!



 
KOMENTARZE