Stoicki spokój
eklektyka równości
na paradzie wojsk cybernetycznych
udaje węgiel, metodą którą
niezliczone masy westchnień
kapitulują w pakcie
agresji surrealizmu na kubizm
wydobywam z siebie
kreskę
drążę w sobie linguę
a także lagunę, na której
odpoczywa zachwyt
i poniechanie stuletniej warty ideałów
jurysdykcją gubię
akordy przygotowane do bisu
ku czci trenom i lamentom
rzuconym na stos, gigantycznego kopca z rys woskowych,
bo wieczny czas życia
udaremnił przemyt żalu
rzeką bez źródła
i dopływem bez ujścia
dotrzymałem kurii sacrum
w zbożu położonym
jak rosa czasoprzestrzenne piktogramy ewolucji
grają na skrzypcach
etiudy z monastycznej celi, która odnawia duchowo
która odnawia duchowo
i ars moriendi rachowanych kości,
które szukają się po świecie
szukają się po świecie
bo Rzym wydał edykt
urzeczywistnienia Snu o potędze
przestworu oceanu,
na który wpłynąłem flautą
bez piasku
liczę wszystkie ziarenka – przelewam łyżeczką morze
jest jeszcze taki dom,
jest taki dom
gdzie przyjaźń, to nie artystyczne sztuczne ognie
są jeszcze ognie,
takie rwy
gdzie miłość nie dorasta w pionie
a stacza się po równi pochyłej
na kurz strzepany
z palta nowego milenium,
a ratusz oddechu wolności
skupił idee marki najczystszej
w gatunku słonych wód
tu widziałem Człowieka
widziałem Człowieka tu
Nauczyciela i Mistrza
dryfował na krze
rozbitej z lustra weneckiego pośpiechu
który ukuł nazwę i zdefiniował pojęcia
na nowo
rzeczy są tylko przedmiotami
a przedmioty tylko zasięgnięte oraz zapożyczone
a przecież są z nami
pasterze konwencji
z kupieckich rodzin
kreowani labilni gile lobeliami
z antraktu
o grobowcach większych niż źdźbło w oku
albo metonimia w wierszu
usytuowani na czele
wiecu o pokój na ziemi
i prawdę na ustach
gryzący vanitas wynikający z Biblii
nie dla ubogich
doczekałem wilgoci na gałęzi
i kiedy twa kropla łzą
uderza o bruk,
to jakby drgnienie ziemi
w zapalczywym marszu po nicość
ukrywam przed ludźmi
przekonanie,
ukrywam przed ludźmi skrupuły i obiekcje,
że nie jestem stąd
ale jakby posłani
chcą wchłonąć
tony, echolalie, warkot
solipsyzmu ramion
na krzyżu których pozostawiłem zbawienie
i zamienić wszystko
w rejestr braw
co tyczy się udziału człowieka
i zanieść tam,
zanieść tam
tym samym epoletom sołdatów rymu
którzy syrenom
straży honorowej
wytaczają działa
w sandałach poszycia wiatru
najcięższego kalibru
zubożone
kilofy i uncje
Prawdy
gdzie łączy nas dłuto
wyzionięciem
ducha
skąd przyszedłem
dokąd odchodzę
na paradzie wojsk cybernetycznych
udaje węgiel, metodą którą
niezliczone masy westchnień
kapitulują w pakcie
agresji surrealizmu na kubizm
wydobywam z siebie
kreskę
drążę w sobie linguę
a także lagunę, na której
odpoczywa zachwyt
i poniechanie stuletniej warty ideałów
jurysdykcją gubię
akordy przygotowane do bisu
ku czci trenom i lamentom
rzuconym na stos, gigantycznego kopca z rys woskowych,
bo wieczny czas życia
udaremnił przemyt żalu
rzeką bez źródła
i dopływem bez ujścia
dotrzymałem kurii sacrum
w zbożu położonym
jak rosa czasoprzestrzenne piktogramy ewolucji
grają na skrzypcach
etiudy z monastycznej celi, która odnawia duchowo
która odnawia duchowo
i ars moriendi rachowanych kości,
które szukają się po świecie
szukają się po świecie
bo Rzym wydał edykt
urzeczywistnienia Snu o potędze
przestworu oceanu,
na który wpłynąłem flautą
bez piasku
liczę wszystkie ziarenka – przelewam łyżeczką morze
jest jeszcze taki dom,
jest taki dom
gdzie przyjaźń, to nie artystyczne sztuczne ognie
są jeszcze ognie,
takie rwy
gdzie miłość nie dorasta w pionie
a stacza się po równi pochyłej
na kurz strzepany
z palta nowego milenium,
a ratusz oddechu wolności
skupił idee marki najczystszej
w gatunku słonych wód
tu widziałem Człowieka
widziałem Człowieka tu
Nauczyciela i Mistrza
dryfował na krze
rozbitej z lustra weneckiego pośpiechu
który ukuł nazwę i zdefiniował pojęcia
na nowo
rzeczy są tylko przedmiotami
a przedmioty tylko zasięgnięte oraz zapożyczone
a przecież są z nami
pasterze konwencji
z kupieckich rodzin
kreowani labilni gile lobeliami
z antraktu
o grobowcach większych niż źdźbło w oku
albo metonimia w wierszu
usytuowani na czele
wiecu o pokój na ziemi
i prawdę na ustach
gryzący vanitas wynikający z Biblii
nie dla ubogich
doczekałem wilgoci na gałęzi
i kiedy twa kropla łzą
uderza o bruk,
to jakby drgnienie ziemi
w zapalczywym marszu po nicość
ukrywam przed ludźmi
przekonanie,
ukrywam przed ludźmi skrupuły i obiekcje,
że nie jestem stąd
ale jakby posłani
chcą wchłonąć
tony, echolalie, warkot
solipsyzmu ramion
na krzyżu których pozostawiłem zbawienie
i zamienić wszystko
w rejestr braw
co tyczy się udziału człowieka
i zanieść tam,
zanieść tam
tym samym epoletom sołdatów rymu
którzy syrenom
straży honorowej
wytaczają działa
w sandałach poszycia wiatru
najcięższego kalibru
zubożone
kilofy i uncje
Prawdy
gdzie łączy nas dłuto
wyzionięciem
ducha
skąd przyszedłem
dokąd odchodzę
Poem versions

My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating