Kolęda

author:  Maksymilian Tchoń
5.0/5 | 5


ocean wzbrania mi się wzburzać
płomień nakazuje wiecznie dogorywać
wiatr rozhuśta nawet sny o potędze
a łez strumienie zamienią się w pustynie
suche i gorące twoim stopom
przeznaczone

bitwa o powietrze nabiera ciepłoty
spadają bomby – słowa pociski w moich bliskich
ubywa zmęczenia w twoich udach
obiecałaś mi żywot wieczny
na wyżynie oraz depresji swego ciała
obiecałaś mi wyprawę po złote runo
ku złożom elementarnych łask

jestem eksploratorem węgla

metody szpiegowskie
zastępują zwykłą istotę
by tu u wierzchołka góry lodowej
przystał ptak –
reformator myśli czystej

zdumiony wyborem literatury jako źródła
poezji jako rodzaju
wiersza białego jako formy
ci u nas dostatek
Odprawię dziś posłów greckich
pozbawiając ich rumu

dlatego Wstańcie, chodźmy do małego żłóbka
dlatego Nie zawiedźmy nadziei
i wyjdźmy ulepieni z chaosu dlatego

odkąd nauczyłem się chodzić
to siedzę
odkąd nauczyłem się mówić
to milczę
odkąd nauczyłem się pisać
to łaknę szyfru namiętności
odkąd to wszystko wezbrało we mnie naukę
to opieram się na doświadczeniu

i dokąd przyjdzie mi kochać
będę towarzyszem liter i cyfr

zbieranych do hufca
strategicznych marzeń

u boku Maleńkiego
"wół z osłem chuchają parą zagrzewają"
wszystkie stworzenia ludzkim głosem
rozprawiają

snop światła się łamie
w momencie pierwszym
gwiazda zaranna

tworzy akt prawdziwej sztuki



 
COMMENTS


My rating

My rating:  

My rating

My rating:  

My rating

My rating:  

My rating

My rating:  

My rating

My rating: