Za wcześnie, by nie pamiętać
Sen samorodny w godzinie mijania
płynie po skosie rozmarzoną smugą.
Rozsiane wątki myślami przygarnia,
by tusz na kartce stał się słowa sługą.
W powietrzu pachnie zieloną rukolą,
na ostrzu pióra głos czyżyka gości
spacerujący po wiosennych polach,
kiedy natchnienie sławi sad czereśni.
Ortalion nocy gorzkie żale niesie,
próbując wskrzesić niesłyszalne tętno
sponiewierane zmęczonym oddechem –
homilią świtu i chwilą pamiętną.
Nim żniwiarz życia utuli w ramionach
cyrkonie oczu i serce tułacze,
śmiertelna odwilż na szafocie skona,
bladość poranka nawet nie zapłacze.
I tylko luna o srebrnym uśmiechu,
odmówi pacierz w intencji dziewczęcia,
które pragnęło dojrzeć bez pośpiechu,
w złocistych płatkach polnego kaczeńca.
Być może kiedyś, w ciepły dzień majowy,
powróci wierszem napisanym w niebie.
Wówczas zakwitną w ogrodach kolory,
a zła godzina stanie się wspomnieniem.
Kasia Dominik
płynie po skosie rozmarzoną smugą.
Rozsiane wątki myślami przygarnia,
by tusz na kartce stał się słowa sługą.
W powietrzu pachnie zieloną rukolą,
na ostrzu pióra głos czyżyka gości
spacerujący po wiosennych polach,
kiedy natchnienie sławi sad czereśni.
Ortalion nocy gorzkie żale niesie,
próbując wskrzesić niesłyszalne tętno
sponiewierane zmęczonym oddechem –
homilią świtu i chwilą pamiętną.
Nim żniwiarz życia utuli w ramionach
cyrkonie oczu i serce tułacze,
śmiertelna odwilż na szafocie skona,
bladość poranka nawet nie zapłacze.
I tylko luna o srebrnym uśmiechu,
odmówi pacierz w intencji dziewczęcia,
które pragnęło dojrzeć bez pośpiechu,
w złocistych płatkach polnego kaczeńca.
Być może kiedyś, w ciepły dzień majowy,
powróci wierszem napisanym w niebie.
Wówczas zakwitną w ogrodach kolory,
a zła godzina stanie się wspomnieniem.
Kasia Dominik
MOJA OCENA
MOJA OCENAMy rating
My rating
My rating
My rating