Sny przez kota wymruczane - bajęda

author:  Tomasz Nowacki
5.0/5 | 9


To druga z bajek, wyśnionych przeze mnie dla moich dzieciaków, kiedy jeszcze nie traktowały mnie jak starego wapniaka, a moje bajki stanowiły panaceum na każde choróbsko:)


Kot
Maurycy Mruk – Miauczyński, zerknął z ukosa,
Rozdarł się na całe gardło o krople do nosa.

Z nosa ciecze,
We łbie piecze i szkłem wali,
W gardle pali,
Jak w pustyni Kalahari.
Z trudem rusza ciężką głową,
Wżdy od kranu nieżyt złapał
Drogą stricte kropelkową.

Mój Maurycy, rudy panie,
Na kapanie lek ów nic ci nie da.
By zapomnieć o słabości
W drogę ruszyć trzeba.

Pójdźmy traktem zapomnianym
Przez najstarszych ludzi.
Spać będziemy pod księżycem,
Słońce niech nas budzi.
Przez dzikie bezdroża
Nogi szlak poniesie,
Aż dojdziemy do krainy
Niewielkich Uniesień.

Ni to kraj górzysty,
Ni to kraj nizinny,
Lasem porośnięty,
Wszystkim innym inny.

Pośród świerków, topól, sosen,
Wiatru tchnieniem przeczesanych,
Pośród błoni, łąk i polan,
Trawą wonną malowanych,
Siądziemy przy rzeki brodzie,
Pięty mocząc w wartkiej wodzie.
Posłuchamy raków waśni
Oraz szmeru rzecznych baśni.

Ale cóż to?
Za rzeki zakrętem szum jakowyś dzikie kaczki do lotu podrywa!

Z nieznanej przyczyny uginają się trzciny,
Wydra w panice w szuwarach się skrywa.
Ważki o skrzydłach chabrowych,
Co na słomkach z wdziękiem się ważą,
Czmychają śmigłe jak złodziej przed królewską strażą.

Fal krągłe pierścienie na wodzie się tworzą,
Ryby srebrzyste konwulsjami trwożąc!
Zamęt sieją i zgrozę.

A Maurycy Mruk – Miauczyński
Strach swój, niby pchły nieodłączne wożąc,
Pruje się na całe gardło, jakby kto mordował kozę!
Grzbiet naprężył,
Sierść najeżył
I pazury (nic kultury) w plecy mi wymierzył,
Niczym w masło nożem!

Do ucha mi prycha:
– „Miauuu, mrauuu!! Czas już zmykać!
Straszny potwór ku nam płynie,
Z toni cielsko swe wynurza!
Mrauuu!!! Jaka głowa duża,
Ostre zęby, a oczyska!...
Kandelabrów żar z nich błyska.
Snadnie poznać go po minie,
Iż tak łacno nas nie minie
I ze smakiem nas tu schrupie...”

A potwór rzekomy łapskami rytmicznie chlupie:
Chlup, chlap, plum.
(Mnie też – chociaż żem nie tchórz – mokro przy pupie.)
Szelest, szmer, szum.
(Jak cicho przed burzą.)
Ostry dziób szuwary przybrzeżne jął zginać,
Czochrając loki rzecznych porostów.
(i widać, że lubi swe ciało potworze napinać
Gdy coś go łaskocze po prostu.)

Tymczasem poczwara po wodzie kroczy,
Już stóp osiemnaście – odległość to krótka;
Gwałtownym wyskokiem nas pewno zaskoczy
Jeszcze chwileczka, jeszcze minutka...
Ech, przyjacielu, spójrz śmierci w oczy,
Patrz, bracie! Ależ…
Ależ to łódka!
Swój kadłub pękaty po toniach wód toczy.

Piroga smukła, czółnem zajedno zwana,
Z pnia sosny li z wierzby trzonu ciosana,
Tyle, że cała w świetlistej sferze,
Jak szafir ze środka tęczy.
Ni miarką jej nie zmierzysz,
Ni miana nie poręczysz.

A owej sfery krawędź w konwulsjach drży i mlaszcze,
A wraz z nią drga powietrze.
Czar struny basu głaszcze,
Poświatą z błędnych ogni szemrząc i majacząc.

Siejąc chyże skierki, co oczy kłują w czaszce,
Srebrzystych warkoczy błyskawice plecie,
A te z sykiem złości w zimną wodę skaczą,
By tchnieniem bladej mgiełki nad lustro wody wzlecieć.

Ozonu woń się rozprasza;
Magia to? Czy rzecz drwin warta?
Na Świętego Azajasza!
A wewnątrz!.. Co u czarta?!
Postać stoi w bezruchu,
Kołkiem we dno łodzi wrosła.
Ni drgnie.
Same wiosłują wiosła!

Płaszcz czarny, długaśny,
W talii powrozem konopnym upięty,
Do stóp z ramion spływa;
Ni twarzy nie dojrzysz, ni pięty,
Bo kaptur szeroki cały łeb zakrywa.

Nos jeno wystaje;
Szpic – istny dziób kruczy.
Coś pod nim szepce, zaklęcia mruczy.

We dłoniach okrytych przepastnym mankietem,
Kij dzierży sękaty ze szczurzym czerepem,
(Co go niedawno „imć kruk” musiał zręcznie skosić,
Bo swąd trupi i much chmura się nad nim unosi.)

Stoimy osłupiali z Maurycym kocurem,
Nie wiedząc, czy nogi brać za pas,
Czy w wodę dać nura?

A tu kula rośnie: powoli, zawzięcie.
Rozdyma jej ścianki magiczne napięcie.
Rozdyma jak balon, jak bańkę mydlaną.
Oj, lepiej nam kocie umykać w nieznane!

Nagle trzask!
Jasny blask
Zaćmił oczy setką gwiazd.
Tysiąc bomb,
W huku trąb,
Wzbiły w górę kurzu kłąb.
Stu miast dzwony
Biły w tony,
Aż zadrżały drzew korony.
Wszystkie liście spadły z drzew,
Uleciały z wrzaskiem wrony,
W piersiach mi zaparło dech,
A Maurycy przerażony
Skrył się cały za pazuchę,
Wyszukując tam ochrony.

Gwałtowna eksplozja cisnęła nas w krzaki,
Zbudziła z letargu fal rzecznych rumaki
I miażdżąc w galopie muszelek krocie,
Zmoczyła mnie w krzakach i futro kocie.

I przykrył nas całun z kamieni i szlamu,
Boleśnie pokłuły igiełki świerkowe,
A na sam koniec całego rabanu
Głaz twardy i ciężki spadł na mą głowę.

Ukołysany znienacka snu szeptem złotym,
Co ból czule koi jak cny matki dotyk,
Wpadłem w przepastny mrok niepamięci,
Niczym barw pełny, wiosenny motyl,
Którego kwiat wonny nektarem znęcił.
................................................................

Ilem czasu spędził w ramionach Morfeusza,
Wśród mar sennych w gorączce się wijąc,
Zmiarkować mi trudno.
Cóżem widział, com słyszał?
Li tylko ciemność i głusza
Spływały z majaków snu źródła??

Dostojne przestrzenie jaskini bezkresnej
Spowiła półmrokiem moc Złego.
Wśród kolumn strzelistych figlarne refleksy
Igrały ze Złym w chowanego.
Kapały z powały perłowe kropelki,
Dudniły w skaliste podłoże pieczary.
Wiatr z echem hulały w pląsach diabelskich,
Ze snu budząc straszliwe koszmary.
Twarz ludzka we świńskiej z oczami, jak z gada,
Którymi nerwowo obraca dokoła,
Kaprawym spojrzeniem nachalnie mnie bada
I z sykiem wężowym tak woła:

– S-s-s cóż to za s-s-s słodki szum w uszach s-s-s słyszę?
Któż s-s-s się ośmiela psuć głuchą ciszę?
Któż s-s-s sen mój przerywać ś-ś-ś śmie o poranku?
Czyżby przybyło moje ś-ś-ś śniadanko?
Ktoś ty jest?
Czyś ś-ś-ś ty pies?
Może kot albo szczur?
Może szczurów cały wór?
Albo stary, siwy cap?
Czyje kroki tupią tak?
Hm, dwie to s-s-s stopy a nie cztery.
Troll zdradliwy, czyś elf szczery?
Możeś gnom – z kopalni zbieg
Albo zwykły wścibski szpieg?
Uwielbiam przenikać zagadek mury:
S-s-s szarady, rebusy i kalambury!
Tak, tak! A niech mnie piorun trzaśnie,
Tyś przybył po zagadki właśnie!
Tyś człek zrodzony z ludzkiej matki,
W szranki chcesz stanąć na zagadki,
By potem
Przejść przez moją grotę!
Wiedz zatem, istoto marna,
Żem właśnie wygrał pierwszy bój,
Bom odgadł z jakiegoś dojrzał ziarna.
Teraz, mój panie, ruch jest twój!
Zgaduj przeto, jak mnie zwą,
Przejdziesz tedy drogę swą.
Jeśliś jednak głupi, lub choćby niezbyt mądry wielce,
Jeśli się pomylisz, choć w jednej literce
I czyś jest człowiekiem, krasnalem czy krową,
To daje słowo,
Że zjem cię wnet, bratku,
Tu na surowo.

Czasu nie będziesz mieć zbytnio wiele.
Policzę, lecz tylko do pięciu lub czterech:
Na raz – zrobię mały krok,
Na dwa – zwinny, lekki skok,
Na trzy – lizać cię zacznę mym pulchnym ozorem,
I jeśli nic nie odpowiesz w porę,
To czterech zapewne już nie usłyszysz,
Bo się w mym brzuchu na kwaśno ukisisz.

Wykrzywił stwór gębę z obleśną miną,
Kły jak u dzika obnażył w paszczy,
Wywinął jęzor cieknący śliną
I z apetytem zachłannie nim mlaszcze.

Raz:
Hej, bez paniki, to tylko początek
Jeszcze podołam załapać wątek...

Dwa:
Coraz straszniej, coraz gorzej;
Nikt mi chyba nie pomoże.
Oj, kręćcie się, kręćcie trybiki myślowe,
Rozgrzejcie, rozpalcie spirale mózgowe;
Niech z kłębowiska bezładnych mych myśli,
Ta jedna, właściwa jak grom z nieba tryśnie
I niech się rozpęta burza w mej głowie!!!
Łatwo powiedzieć: zrób morską burzę,
Kiedy ze strachu (szczerze to powiem)
Masz tylko w gaciach sporą kałużę,
A w głowie – chwilowo – mdłe wodogłowie.

Trzy:
Człapie potwór bardzo zły.
Ślepia świecą spod fałd skóry
Jak dwa wielkie karbunkuły.
Nastroszona dzika grzywa,
A pod nosem obrzydliwa
Ślina z tłustych warg mu spływa;
Zaraz pewnie zacznie lizać.

Ach knur stary! Świnia z człowieczą twarzą!
I któż go obarczył pieczary tej strażą?
I kto to wymyślił, by z uwielbieniem
W zagadki się bawił ze swoim jedzeniem?

Już odór czuć z gęby stęchlizny i złości,
Już słyszę myślami łamanie kości.
Z tysiąca imion jednego mi trzeba;
Ach oszczędź mnie ŚWIŃKSIE! Oj, bieda mi, bieda!

Cztery:
A Czterech już nie było,
Miał rację świnio-stwór.
Bom wykrzyczał jego miano,
Aż echo je uniosło w bór.
Od gór, co Smoczymi zwano,
Miękko się odbiło
I okrutnie tęskniąc za mną,
Prędziutko powróciło.
Ze snu mnie wyrwało,
Dmąc silnie w gromkie dudy
I płosząc kaczek stado,
W obłoki – jak czar złudy
– Bujać uleciało.
A ja skamląc w trwodze:
„Świńskie, błagam, błagam!”
Z koszmaru obudzony,
Blady i spocony
Na trawie bystro siadam,
Świńksią ścierając z policzków plwocinę.
Patrzę na kota i jego minę,
A ten obrażony, nadęty jak pyza
Prycha:
„Nie chcesz abym ja? – To pies ci mordę lizał”.



 
COMMENTS


My rating

My rating:  
14.02.2011,  renee

My rating

My rating:  

My rating

My rating:  

My rating

My rating:  
13.02.2011,  frymusna

My rating

My rating:  

My rating

dawno nie czytałam tak cudnej bajki :)
My rating:  
13.02.2011,  tuna

My rating

oj no cudna! :)
My rating:  

My rating

My rating:  
13.02.2011,  kate