Silesia Superior. Opisanie krainy i mieszkańców.
Nie zna morskiego odcienia błękitu,
kryształki soli w trawach jej nie spały.
Jest za to blisko delikatnych szczytów,
co tylko zimą noszą czepiec biały.
Kiedy stopnieje w rzekach lodu szkliwo,
to powracają tu kluczami ptaki.
Niech ich powroty nikogo nie dziwią:
znów nie dotarły do swojej Itaki.
A tuż pod nimi bezskrzydli wędrowcy
idą ogrzani słońca białą perłą.
Też są przejazdem, jakby trochę obcy,
więc dzierżą pamięć jak królewskie berło.
Losy ich da się, jak w krainach wszystkich,
wpisać pomiędzy dwa rejsy pokrótce:
w życie wpływają w czółenku kołyski
i stąd odchodzą w trumny ciasnej łódce.
Lecz osobliwy mają tutaj zwyczaj
zejść wiele głębiej niż drzewa korzenie
podziemne szlaki do kruszca wytyczać,
czym rozjuszają diabłów całe plemię.
Bytom niebiańskim też zabrali spokój:
wieże jak ostrza mają tu kościoły
i szczep nomadów pruje puch obłoków,
rzeźbiąc widziane później tam anioły.
Jeszcze w ich mowie przedziwną techniką
na twardej gamie gra rodzimy dialekt,
co jest miksturą z trzech różnych języków,
z całym indeksem tego wad i zalet.
I każde słowo jest szorstkim zaklęciem,
które na ląd ten cierpkim miodem ścieka.
Na ostateczne sensu odsłonięcie
komuś na pewno dane jest doczekać.
Lecz póki płyną kołyski i trumny
a swej ojczyzny poszukują ptaki,
niech słońce znaczy wciąż rumieńcem dumnym
odczytujących pośród ścieżek znaki.
Z potoków schodzą chwilowe lodowce,
kręcą się koła szybów jak wrzeciona.
Jeszcze iść muszą bezskrzydli wędrowcy
i jest ta ziemia jeszcze niespełniona.
kryształki soli w trawach jej nie spały.
Jest za to blisko delikatnych szczytów,
co tylko zimą noszą czepiec biały.
Kiedy stopnieje w rzekach lodu szkliwo,
to powracają tu kluczami ptaki.
Niech ich powroty nikogo nie dziwią:
znów nie dotarły do swojej Itaki.
A tuż pod nimi bezskrzydli wędrowcy
idą ogrzani słońca białą perłą.
Też są przejazdem, jakby trochę obcy,
więc dzierżą pamięć jak królewskie berło.
Losy ich da się, jak w krainach wszystkich,
wpisać pomiędzy dwa rejsy pokrótce:
w życie wpływają w czółenku kołyski
i stąd odchodzą w trumny ciasnej łódce.
Lecz osobliwy mają tutaj zwyczaj
zejść wiele głębiej niż drzewa korzenie
podziemne szlaki do kruszca wytyczać,
czym rozjuszają diabłów całe plemię.
Bytom niebiańskim też zabrali spokój:
wieże jak ostrza mają tu kościoły
i szczep nomadów pruje puch obłoków,
rzeźbiąc widziane później tam anioły.
Jeszcze w ich mowie przedziwną techniką
na twardej gamie gra rodzimy dialekt,
co jest miksturą z trzech różnych języków,
z całym indeksem tego wad i zalet.
I każde słowo jest szorstkim zaklęciem,
które na ląd ten cierpkim miodem ścieka.
Na ostateczne sensu odsłonięcie
komuś na pewno dane jest doczekać.
Lecz póki płyną kołyski i trumny
a swej ojczyzny poszukują ptaki,
niech słońce znaczy wciąż rumieńcem dumnym
odczytujących pośród ścieżek znaki.
Z potoków schodzą chwilowe lodowce,
kręcą się koła szybów jak wrzeciona.
Jeszcze iść muszą bezskrzydli wędrowcy
i jest ta ziemia jeszcze niespełniona.
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
Moja ocena
Urzekający wiersz...Pozdrawiam.My rating
My rating
Moja ocena
Wiersz przepiękny.Piękny język i fraza.
Brawo Michał.
My rating