Lekarstwo na zimę
Wraz z każdą przełknięta pigułką
Starość całuje mnie w czółko.
Twarz pieści zeschłymi knykciami,
Nostalgię i zmarszczki ma za nic.
Na włosy siwe nie zważa,
Nic sobie nie robi z diagnozy lekarza,
Gdy fajkę zakurzę i piwkiem zapiję,
To krzyczy: „brawo!” i „carpe diem!”
I czule mi szepce do uszka,
Że żadna z niej przecież staruszka,
Że w sumie to młoda jest jeszcze;
Jej młodość jesiennym lśni deszczem.
Powtarza, że wrzesień nie zima,
I mami, że śmierć samą przetrzyma.
A ja, jak kto głupi,
Wierzę w te bzdury
Łykając kolejne
Na zimę piguły.
Starość całuje mnie w czółko.
Twarz pieści zeschłymi knykciami,
Nostalgię i zmarszczki ma za nic.
Na włosy siwe nie zważa,
Nic sobie nie robi z diagnozy lekarza,
Gdy fajkę zakurzę i piwkiem zapiję,
To krzyczy: „brawo!” i „carpe diem!”
I czule mi szepce do uszka,
Że żadna z niej przecież staruszka,
Że w sumie to młoda jest jeszcze;
Jej młodość jesiennym lśni deszczem.
Powtarza, że wrzesień nie zima,
I mami, że śmierć samą przetrzyma.
A ja, jak kto głupi,
Wierzę w te bzdury
Łykając kolejne
Na zimę piguły.
My rating
My rating