wyodrębnione okiem
na skraju zarośli
rozmaitość spięta lodem
mróz przeczołgał się po niewysokich wzgórzach
nastroszył włosy trawom
słychać monotonne zawodzenie bażantów
tu cisza przechwytuje każdy dźwięk
w mrocznej paszczy kończącego się dnia
wciąż jeszcze widoczna mała aleja
dość ciasno splecione gałęzie
drżą jak kochankowie
w nadziei że zdołają przetrwać pierwsze chłody
za szpalerem drzew
ubranych w srebrzysto - białe mundury
rdzawo - miedziane słońce
jak gdyby wyrwane z odrętwienia
jeszcze ożywa krótkim rozbłyskiem
po czym znika przekraczając próg dnia
rozmaitość spięta lodem
mróz przeczołgał się po niewysokich wzgórzach
nastroszył włosy trawom
słychać monotonne zawodzenie bażantów
tu cisza przechwytuje każdy dźwięk
w mrocznej paszczy kończącego się dnia
wciąż jeszcze widoczna mała aleja
dość ciasno splecione gałęzie
drżą jak kochankowie
w nadziei że zdołają przetrwać pierwsze chłody
za szpalerem drzew
ubranych w srebrzysto - białe mundury
rdzawo - miedziane słońce
jak gdyby wyrwane z odrętwienia
jeszcze ożywa krótkim rozbłyskiem
po czym znika przekraczając próg dnia
Poem versions
My rating
@
:):-)
:-)My rating
My rating
Moja ocena
Jak dla mnie, bez czwartej.My rating