Śmieć - część 54

author:  Piotr Paschke
5.0/5 | 1


Napadam na samego siebie. Od tych napadów mam niepełny zgryz i poznaję siebie jak kogoś, kogo mam niewątpliwą nieprzyjemność znać. Wiecznie przesadzam z ta pseudofilozoficzną nomenklaturą, a wyjście na pozorną prostą przygina mi kręgosłup w okolicy szyi. Kłaniam się przed różnymi pajacami, od których zdarzyło mi się w tej chwili zależeć i jestem przy tym tak pobladły z przerażenia błazen, jak wielokrotna odbitka na ksero. Boję się zdradzić moją fascynację pięknymi kobietami, a zwłaszcza ich krotochwilami w wypukłościach choć wiem, że zawsze będą (te najbardziej pożądane) wobec mnie lakoniczne i zimne niczym stara szmata do podłogi. Jak mam zachować kruchą równowagę pomiędzy tłustymi, sennymi wycieczkami do ich łona a zwiewną, częstokroć zbyt szybko improwizowaną, zależnością od ich obecności w moich wyobrażeniach? Jak je przenikać, jak zdobywać, aby za bardzo nie rozdrażnić? Wszak niczym alpinista nie mam na podorędziu żadnej maski tlenowej, a wokół mnie ośmiotysięczniki i brudne postawy, taka myślowa surowizna wejść zimowych, tych z gatunku najtrudniejszych do podejścia. Mam wszak jakieś tam talenty, lecz nie poparłem ich nigdy ciężką pracą. Zresztą talenty są tak hołubione przeze mnie, że nie ma w nich już miejsca na resztki i łatwe pomyłki. Wielu mężczyznom pozostaje nazywanie zwalistych grubasek brzydkimi kaczątkami, podszytymi egoistyczną, złą wolą. Nie, to nie jest żaden eufemizm i niech się kobiety na mnie nie obrażają, bo wyglądam dzisiaj niczym opasły pasibrzuch, łysy szowinista a nie żaden przystojny prawdziwek. A jeśli już zaplątała się jakaś, w moich najskrytszych marzeniach, to daty jej urodzin nie pamięta najstarsza koszulka, którą od czasu do czasu dźwigam na swoim grzbiecie.
Ale tragedii nie ma. To nawet dość sympatyczny układ. Całkiem ze mnie „papuśny” dziwoląg, kojarzący się co nieco starszym z hipisowską ideologią, nostalgicznymi latami i jeszcze dziś wpadającym w ucho starym disco. Tylko że ten dziwoląg nie potrafi dorastać kobietom do pięt. Wiem to, niestety, z autopsji.
W końcu zostaje ze mnie pomieszanie z poplątaniem, jak w staroruskim kociołku. Cóż, perfekcyjnie zbudowałem swoją ścianę, panie Watters! Na samym jej szczycie dominuje krzyk, dobitnie przekonujący zawsze interesujący się mną ogół, iż dziewczyny, żony czy wdówki nigdy nie będą umiały ogrzać się w świetle mojej sparszywiałej gwiazdy. Złośliwy, pogmatwany staruszek – los w tym względzie nigdy nie potraktował mnie poważnie. No i dupa blada. Sam się skazałem na tak wysoki mur. Wiem, że nie będzie żadnego zmiłuj. Bo bez odrobiny brawury, „na lenia”, z pesymistycznymi nastrojami, od święta czy wielkiego dzwonu czeka mnie w tym względzie jeszcze większa ogólna rozpierducha duszy i niezgrabne zakładanie nogi na nogę w jednym miejscu, podczas gdy inni świetnie się wokół bawią. I to ja wychodzę na tego durnia, który rozpieprza im zabawę. Zresztą mniejsza o niewdzięczne dla każdej kobiety gabaryty mojego tyłka czy brzucha. Tylko jeden Bóg wie, dlaczego wokół mnie coraz mniej się dzieje, chociaż co dnia staram się uprawiać coraz bardziej niebezpieczne jazdy bez trzymanki? A tu ciągle jak nie przyciemniona pechem radość to oszukujące, chwilowe postacie. Pojawiają się, znikają, przepraszają, że na tak krótko. Najchętniej skazały by mnie za moją fisis na dożywocie u pięknej Temidy. Pewnie znowu walną mi w łeb kolorową deską surfingową, postraszą jakimś mdłym tłem w nowym slangu i wątpliwymi smaczkami na każdą okazję, a potem, z łaskawością kata, pozwolą na koniec się napić. A ja, jak zwykle, będę się w tym czasie wspierać przeciągłym, całkiem przyzwoicie odbudowanym (bądź odrestaurowanym) poczuciem, że mam prawo być tu i teraz w moim kosmosie. Wiesz co? Ale, w gruncie rzeczy, ja pierdolę taki kosmos!



 
COMMENTS


My rating

My rating:  

Wyjątkowo ciekawe wyznanie

Bardzo interesujący tekst - choć bardziej nadje się na osobistego bloga - wyznanie niż poezję...