Dzień po horyzont
Dzień jak wrota stodoły otwarty
po horyzont opuszczonych skał.
Cisza.
Mchy i krzewiny zagubione wśród przejść nad graniami
połyskują srebrem zebranym w wiązki światła.
Cisza.
Dzień w słońcu rozpatrujący
przestrzeń w alternatywie wolności.
Bez powodu.
Zasłania dłonią chmur oślepiający blask tak,
jakbyś spojrzał na mnie pierwszy raz.
I ominął wolność wypływającą na kiedyś
i na przekór niezgody przyjścia i na żar.
Może jakieś zwierze wzejdzie ze śladów
zastawionych sideł mrozu
późną jesienią,
Już przesunąłeś na stronę zimy
oddech oczekujący.
Może jakiś kwiat przywróci kolor
policzkom, z których zaróżowienie spłynie
jak rwące strumienie
porannego biegu po wybudzeniu.
Może jakiś zapach nie usiedzi na miejscu
zbyt długo i ruszy przed siebie
jak ptaki z gałęzi.
Codziennie szukam twoich rąk.
Wieczność wypłynie kiedyś.
po horyzont opuszczonych skał.
Cisza.
Mchy i krzewiny zagubione wśród przejść nad graniami
połyskują srebrem zebranym w wiązki światła.
Cisza.
Dzień w słońcu rozpatrujący
przestrzeń w alternatywie wolności.
Bez powodu.
Zasłania dłonią chmur oślepiający blask tak,
jakbyś spojrzał na mnie pierwszy raz.
I ominął wolność wypływającą na kiedyś
i na przekór niezgody przyjścia i na żar.
Może jakieś zwierze wzejdzie ze śladów
zastawionych sideł mrozu
późną jesienią,
Już przesunąłeś na stronę zimy
oddech oczekujący.
Może jakiś kwiat przywróci kolor
policzkom, z których zaróżowienie spłynie
jak rwące strumienie
porannego biegu po wybudzeniu.
Może jakiś zapach nie usiedzi na miejscu
zbyt długo i ruszy przed siebie
jak ptaki z gałęzi.
Codziennie szukam twoich rąk.
Wieczność wypłynie kiedyś.
My rating
My rating