MIAŁO BYĆ O POEZJI PROZĄ
MIAŁO BYĆ O POEZJI PROZĄ
A WYSZŁO JAK ZAWSZE
Jakimiż dziwnymi drogami
Bezdomna poezja chadza
Bez butów na spektakle serc
W scenerii łupanych piórem kamieni
Narośla dusz wariactw wygładza
Tym co załamani i rozgoryczeni
Rozentuzjazmowani i zauroczeni
Wzbija z róż snem zakurzonych
Różany pył efemerycznych odcieni
Wpełza librettem w krople rosy
By w trawach błyszczeć perłami
W sennym woalu rannej mgły
Spłakana drży mimozami
W równonoc potem pędzi boso
Krokami wielkimi na siedem mil
By otworzyć smutkowi na oścież
Ciężkie od spełnień skrzydła drzwi
Pompatyczne snuje preludia
Posągom zapomnianym
Czasem ton przybiera dziwny
W entym wymiarze skargami usłanym
Tam gdzie inną bajką lśnią powietrza
A drzewa nie stają zasłuchane
Celą więzienną łez wotywnych
Jest winy jak kamień dźwiganej
Z dala w obcej ziemi się urodzi
Lub z wiatru uplecie czasem
Zakracze szpetnie nim zaśnie
Z papierosem w ustach na tarasie
Wygasza księżyce i gwiazdy zapala
Zmienia frazą nastroje nad ranem
W groteski fraki przebiera wiersze
W amoralny autorytet odziane
Znów odpłynie na świata skraje
Ciekawa uniwersum ogromu
Czmychnie w dalekie otchłanie
Ku Słońcu pod szczęśliwym żaglem
Udaje, że nie szuka tam sławy
Czasem upada i powstaje nagle
Wymknie i poetę samego zostawi
W kir odziana by uwiódł ją mesjasz
Powraca skruszona rozstaniem
Wskrzeszać serce zimne od dawna
Myśli każe uplatać w ansamblach
Wyzłacanym przyoblekać przesłaniem
Przytuli się lepka jak glina
Tylko… czy jam jej słów rzeźbiarz ?
By niebo fi'liternym rzeźbić dłutem
Świat quasi boży zapominać przy niej
Na rendez-vous biec na zawołanie
⊰Ҝற$⊱………………………………………………… Samotnia - 21 października '12
A WYSZŁO JAK ZAWSZE
Jakimiż dziwnymi drogami
Bezdomna poezja chadza
Bez butów na spektakle serc
W scenerii łupanych piórem kamieni
Narośla dusz wariactw wygładza
Tym co załamani i rozgoryczeni
Rozentuzjazmowani i zauroczeni
Wzbija z róż snem zakurzonych
Różany pył efemerycznych odcieni
Wpełza librettem w krople rosy
By w trawach błyszczeć perłami
W sennym woalu rannej mgły
Spłakana drży mimozami
W równonoc potem pędzi boso
Krokami wielkimi na siedem mil
By otworzyć smutkowi na oścież
Ciężkie od spełnień skrzydła drzwi
Pompatyczne snuje preludia
Posągom zapomnianym
Czasem ton przybiera dziwny
W entym wymiarze skargami usłanym
Tam gdzie inną bajką lśnią powietrza
A drzewa nie stają zasłuchane
Celą więzienną łez wotywnych
Jest winy jak kamień dźwiganej
Z dala w obcej ziemi się urodzi
Lub z wiatru uplecie czasem
Zakracze szpetnie nim zaśnie
Z papierosem w ustach na tarasie
Wygasza księżyce i gwiazdy zapala
Zmienia frazą nastroje nad ranem
W groteski fraki przebiera wiersze
W amoralny autorytet odziane
Znów odpłynie na świata skraje
Ciekawa uniwersum ogromu
Czmychnie w dalekie otchłanie
Ku Słońcu pod szczęśliwym żaglem
Udaje, że nie szuka tam sławy
Czasem upada i powstaje nagle
Wymknie i poetę samego zostawi
W kir odziana by uwiódł ją mesjasz
Powraca skruszona rozstaniem
Wskrzeszać serce zimne od dawna
Myśli każe uplatać w ansamblach
Wyzłacanym przyoblekać przesłaniem
Przytuli się lepka jak glina
Tylko… czy jam jej słów rzeźbiarz ?
By niebo fi'liternym rzeźbić dłutem
Świat quasi boży zapominać przy niej
Na rendez-vous biec na zawołanie
⊰Ҝற$⊱………………………………………………… Samotnia - 21 października '12
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
Moja ocena
piękny