Zachodząca dusza w jakimś mdłym tle
Zatracam się w zapominaniu.
Liczę prawa, liczę niepojęte,
liczę kroki w biegu do lśniących snów.
Powstaję w takim niepokoju,
powstaję w tworzonym
w banale, co niczym Syzyf pcha patos,
w gęstwinie kata, czyhającej na stulecie
w imię dobrej zbrodni, w imię jej narodzin.
A mawiał mędrzec, iż moim zadaniem jest potakiwanie duszy.
zapamiętanie już nie oczekuje mnie radośnie,
pamięta miejsca – przez chwilę do chwili;
zawoalowałem więc miejsca,
przejścia zamknięte,
pamięć zmurszała,
rozbita głowa, nie kolana,
pomysły jak pierwsza proca.
A w jej pociski wgryza się rozstrzeliwanie,
błędy w sztuce, tolerancja dla chirurgicznej dokładności –
umieją docenić dawcę piasku w oczy,
podkasać sztywną kieckę dworskiej etykiety,
nasycić porą deszczową po brzegi.
Na oślep, bez świadomości,
z pękniętą już łatą dobrego imienia.
Tymczasem przedśmiertelny pląs kruszeje coraz bardziej,
owinięty w brudną ewolucję, w porównanie,
odtąd mniej logiczną konstrukcję.
On – uderzenie wiatru w prawy goleń,
chociaż jedynie lewy przeznaczony do smagania;
ego jak widły, niemal przezroczyste,
doskonale znające rozstaw zapylonej już piwnicy.
Mdłe, bardzo mdłe tło.
Liczę prawa, liczę niepojęte,
liczę kroki w biegu do lśniących snów.
Powstaję w takim niepokoju,
powstaję w tworzonym
w banale, co niczym Syzyf pcha patos,
w gęstwinie kata, czyhającej na stulecie
w imię dobrej zbrodni, w imię jej narodzin.
A mawiał mędrzec, iż moim zadaniem jest potakiwanie duszy.
zapamiętanie już nie oczekuje mnie radośnie,
pamięta miejsca – przez chwilę do chwili;
zawoalowałem więc miejsca,
przejścia zamknięte,
pamięć zmurszała,
rozbita głowa, nie kolana,
pomysły jak pierwsza proca.
A w jej pociski wgryza się rozstrzeliwanie,
błędy w sztuce, tolerancja dla chirurgicznej dokładności –
umieją docenić dawcę piasku w oczy,
podkasać sztywną kieckę dworskiej etykiety,
nasycić porą deszczową po brzegi.
Na oślep, bez świadomości,
z pękniętą już łatą dobrego imienia.
Tymczasem przedśmiertelny pląs kruszeje coraz bardziej,
owinięty w brudną ewolucję, w porównanie,
odtąd mniej logiczną konstrukcję.
On – uderzenie wiatru w prawy goleń,
chociaż jedynie lewy przeznaczony do smagania;
ego jak widły, niemal przezroczyste,
doskonale znające rozstaw zapylonej już piwnicy.
Mdłe, bardzo mdłe tło.
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating