Wszystko pokrył lód

5.0/5 | 2


Powróciła dotkliwie nie w porę.
Miała na sobie płaszcz
z naturalnych melancholii
i kończyła się zawsze przed zmierzchem.
Chodziła wciąż ścieżkami, których nie znały
ludzkie stopy; wręcz przeciwnie,
ulice były na to zbyt odległe.

Świat nie dał rady udźwignąć piętna
jej niedosytu, życie wyrzekło się
pokrewieństwa. Gdy płakała, czyniła to
tak samotnie, że pękały gwiazdy,
przyszłość dobiegała końca.

Pragnęła pokochać tak, żeby księżyc
odnalazł inną trajektorię,
niebo rozsypało się w palcach.
Jej sny, do bólu wypielęgnowane,
opowiadały o miłości zbyt pięknej,
aby rozgościła się
w pospolitym sercu.

A jednak... Wraz z jesienią
powróciły nieprzespane deszcze,
jeszcze gorsze poranki.
Wraz z październikiem odnalazła się łza,
którą zbyt długo dźwigała.
Nawet przyszłość stała się zbyt rozległa,
aby zmieścić się pod powieką.

Historia, opowiadana obcymi myślami,
okazała się być najwyżej preludium
do wolności.

Dusza biedaczki obumarła ostatecznie
z pierwszym dniem zimy.
Wszystko pokrył lód, strach i niepewność.
Nikt już nie tańczył, nikt nie śpiewał.
Nie istniał człowiek, który umiał
się uśmiechać...

Na zgliszczach rozsiadła się nadzieja,
zapaliła papierosa.
Nagle sen stał się doskonałym piekłem.
Opowiedziała o nim ustami,
którym nie spieszyło się do życia,
na których nawarstwiła się sól
chybionego pocałunku.



 
COMMENTS


My rating

My rating:  

My rating

My rating: