Bez zaproszenia
Przyszła znienacka, niewyczekiwana
biała godzina – zawitała wcześnie.
Kotarę nocy na pół rozerwała,
gdy w środku lata zakwitły czereśnie.
Strąciła minuty z drabiny do nieba,
zdmuchując ślady mojej obecności.
Zabrała zdrowie, choć jej go nie trzeba
i pozbawiła dawnej niezłomności.
Nim zaświtało, przypomniała sobie,
że kiedy zdołam ruszyć w dalszą drogę,
wspomni pamięci o ciała chorobie,
na głowę włoży cierniową koronę.
Aż wreszcie znikła w bezkresnej krainie,
usiadła cicho nad błękitnym stawem,
by powspominać zapomniane imię,
tej która tęczy stała się przejawem.
Kasia Dominik
biała godzina – zawitała wcześnie.
Kotarę nocy na pół rozerwała,
gdy w środku lata zakwitły czereśnie.
Strąciła minuty z drabiny do nieba,
zdmuchując ślady mojej obecności.
Zabrała zdrowie, choć jej go nie trzeba
i pozbawiła dawnej niezłomności.
Nim zaświtało, przypomniała sobie,
że kiedy zdołam ruszyć w dalszą drogę,
wspomni pamięci o ciała chorobie,
na głowę włoży cierniową koronę.
Aż wreszcie znikła w bezkresnej krainie,
usiadła cicho nad błękitnym stawem,
by powspominać zapomniane imię,
tej która tęczy stała się przejawem.
Kasia Dominik
My rating
My rating
My rating