Kilkaset metrów życia

autor:  Barba
0.0/5 | 0


Nieopodal szafirowego Podkopu T. jest przystanek, z którego przez ćwierć wieku chodziła do pracy. Jakieś pięć minut, kilkaset metrów i wiele historii.
Pierwsze schody można było ominąć, idąc naokoło obok dawnej poczty w Pałacu W. Tutaj na studiach przez żetonowy telefon wracała do rodziców na Śląsk. Lubiła jednak być w formie i wbiegać po pierwszych schodach. Zaraz za nimi na dużym, betonowym placu z biblioteką w budynku dworca, zawsze odwracała się w stronę galerii. Czekała, czy nie biegnie z tunelu Beata, choć nie pracowała z nią już od kilku dobrych lat. Codziennie była tym zawiedziona i szła dalej. Kolejne schody biegły na kładkę nad komunikacyjną rzeką. Do niedawna schody były szerokie, jak w pobliskich pałacach, ale przy ostatnim remoncie zwężono je na podjazd dla wózków, nie wykorzystany, bo rozstaw kół, nachylenie za duże. Młodzi turyści nieraz wykorzystywali wymarłą, nieużytą przestrzeń i szli gęsiego noga za nogą, bo obie nie mieściły się obok siebie. Też z rzadka próbowała tych przekładańców jak przy chodzeniu na linie, ale nogi się jakoś plątały. Równolegle do podjazdu, po sąsiedzku kilka ze schodów miało wytarte ślady, całkiem jak na wytartych skarpetach. Zauważyła to jakiś czas temu i odtąd ciepło mijała te intymne miejsca. Intymne? Tak pomyślała o nich pewnej szarej jesieni o smutnych oczach. Ślady też były szare, a jednak miały w sobie jasny poblask. Na początek zaciekawiło ją, czemu akurat tutaj. Za chwilę odkryła, że sama też stawia tam nogę. A na koniec poczuła jakąś nieznaną wcześniej więź ze wszystkimi nieznajomymi nagle bliskimi, którzy tędy przeszli. Od tej pory tak było codziennie. Nie była sama, a jak przeszkadzał jej ten nadmiar wyobrażonych ludzi, zbaczała na stopniu obok, gdzie śladów nie było. Ułomki na schodach w deszczu czerniały, z błotem brązowiały, a niekiedy nie wiedzieć czemu prawie znikały. Prawie. Jeszcze tylko kilka stopni w dół, niewielki skręt i widziała całą ulicę, prostą. Do niedawna myślała, że wszystkie ulice są proste i jakie było jej szczere zdziwienie, że nie. Kiedyś szła do Rynku Sławkowską, która była jakoś dużo dłuższa niż pobliska Jana. Widziała też w Gdańsku ulicę Długą zakończoną Ratuszem, który nagle wyrósł po lewej. Nie łączyła tego z lekkim łukiem po drodze. Dopiero z trzy lata temu w wolny czas weszła ciekawie do bramy na Batorego, a tam mapa starego Krakowa na ścianie i ulice pod kątami, a proste nieliczne. Stała oniemiała, nie wierzyła temu banalnemu odkryciu i prawie spóźniła się na spotkanie. Jej ulica była jedną z tych prostych. Wysadzona po remoncie latarniami, kończyła się wiekową latarnią umarłych za murem kościoła św. M., którą można było prawie zobaczyć z lekkiego wzniesienia, gdzie zaczynała się droga. Prosta i pochyła. To na niej toczyła się historia ostatnich przemian społecznych. Kiosk, któremu coś nie szło, bo wieści, plotki pod ręką w telefonie i gazet nie kupowali, zamieniono na sklep z naprawą rowerów. Nie miała szczęścia też kawiarnia otwarta na dwa dni po rocznym remoncie, choć pomysł niezły. Szkoda. Za to spożywczy Baśka od lat ma swoich klientów i nie boi się zielonej, uśmiechniętej żabki z hot-dogami, która alkoholu nie ma. Niezłym interesem jest też sprzedaż gier komputerowych i odzież używana na rogu z ulicą twórcy esperanto. Handel handlem, ale kultury, duchowości tutaj równie sporo. Tablice wspominały o krakowskiej Noblistce i błogosławionej Anieli S. Jedna mieszkała po lewej, druga po prawej stronie ulicy, wprawdzie przez jakiś czas, ale zawsze coś. Nieraz zastanawiała się, jak mogłoby wyglądać ich spotkanie. Też po prawej w Domu L. Apollo spętany w nocy zjeżdżał po poręczy z kasztanowca i próbował siadać na niewygodnych fotelach w malinowej sali na pierwszym piętrze. To robota Wyspiańskiego. Może on mijał się tu gdzieś z Anielą. Może. Ulica różniła się stronami prawą i lewą.



 
KOMENTARZE