białe gołębie
wpatrują się w lustro wody
już świt
czekam na różową plamę słońca
które jak dojrzały kokos
pęknie miąższem światła
zagłuszy milczeniem
krzyk poetów potępionych
muszę iść
iść jak najdalej
wszędzie woda
wylewające się skargi
czarne kruki
obsiadły mokre ławki
w pustym parku
zastygły jak posągi
wyrzeźbione ręką złośliwego demiurga
patrzę w nieistniejący punkt
wyobrażam sobie Boga
zamkniętego w zimnych ścianach
zakłamanych kościołów
jeden z gołębi usiadł na moim ramieniu
spowiada mnie ze mnie
muszę się spieszyć
drugiego świtu nie będzie
już świt
czekam na różową plamę słońca
które jak dojrzały kokos
pęknie miąższem światła
zagłuszy milczeniem
krzyk poetów potępionych
muszę iść
iść jak najdalej
wszędzie woda
wylewające się skargi
czarne kruki
obsiadły mokre ławki
w pustym parku
zastygły jak posągi
wyrzeźbione ręką złośliwego demiurga
patrzę w nieistniejący punkt
wyobrażam sobie Boga
zamkniętego w zimnych ścianach
zakłamanych kościołów
jeden z gołębi usiadł na moim ramieniu
spowiada mnie ze mnie
muszę się spieszyć
drugiego świtu nie będzie
Moja ocena
Moja ocena
Moja ocena
Moja ocena
Moja ocena
Moja ocena
Moja ocena
Moja ocena