Elegia III

5.0/5 | 1


Elegia III
Do Piotra Kmity

Kmito, ojczyzny chlubo - czy twa cnota,
Czy ród wspanialej jaśnieje, któż powie? -
Co pomyślałeś o mnie, gdy z wysłaniem
Wierszy zwlekałem przez dziewięć miesięcy?
Pewnie niedbałość mi zarzucasz, mniemasz,
Że opóźnienie wynikło z lenistwa.
Lecz mi bogowie świadkami, ten okres
Nazbyt był krótki, by cię uczcić: wiele
Dla pieśni ciebie godnej trzeba czasu
I trzeba wolnym być od zgryzot serca.
A mną miotają troski w rożne strony,
Jak wicher statkiem miota, szarpiąc żagle.

Ten zamęt prawdzie nie tłumi zapału
Do innych studiów w mieście, gdzie przebywam.
Tylko Kameny cierpią. Zawierucha,
Hucząca w piersiach, tylko im jest wroga.
Boginie błogie trosk nie pokochają,
W dom, gdzie niepokój zamieszkał, nie przyjdą.
Nie bez przyczyny gaje, łąki, rzeki
Poeci dali Muzom na mieszkanie,
A oplatając kwiatami ich głowy,
Słodkie im pieśni powierzyli ufnie.
Ten stan szczęśliwy (cóż z niego zostało?),
Ten przepych sprzeczny jest z moim istnieniem.
Wierzaj mi, w całym tym ubiegłym roku
Dnia, co pogodnie świeci, nie zaznałem.
Teraz nieufność twoja i wróg, który
Utwierdza ciebie w niej, jakże mnie dręczą.
Trwoga, niepewność przyszłości, jak chmury
Nad żeglarzami, nade mną zawisły.
Lękiem zmącony jest dzień, a noc złymi
Snami. Udręko, siostro bóstw podziemnych,
Strzaskałaś lutnię, którą mi Apollo
Dał, gdy rok życia minął mi piętnasty
To ty posiałaś ciernie w moim sercu
I zagłuszyłaś Muz umiłowanie.
Prawda, że jeszcze jest przyczyna inna,
Dla której strumień pieśni przestał płynąć.
Nikt jednocześnie nie może czcić Feba
I badać skrytych zagadek przyrody.
Przecież sam Maro (jeżeli mój płomyk
Wolno porównać z blaskiem tego słońca),
Gdy według wskazań Sirona poznawał
Przyczyny rzeczy i przemian ich, błogiej
Swobody nie miał, by prowadzić kozy
Po rzeźwych łąkach, bóstwa przywoływać
Polne, a łany rozścielać rolnikom
Lub groźne wojny wodza Frygów sławić.
Więc gdy mądrości zakamarki zwiedzam,
I mnie brak czasu dla Feba. A zgłębiam
Mądrość tym pilniej, im większym jest ona
Lekiem na różne niedole człowieka.

Ona, panując nad zawistnym losem,
Pod jarzmo twarde kark jego ugina.
Troskom narzuca prawa, lęk spętuje,
Przed grozą nieszczęść nigdy się nie cofa.
Dawni poeci zwali ją Palladą,
Córką Jowisza. Pierś jej uzbroili
Twardym pancerzem, a lewicę tarczą,
W prawicę włócznię wetknęli, szyszakiem
Okryli głowę, aby nikt przenigdy
Nie mógł znienacka dopaść jej bezbronnej.
Ona wśród przygód wiodła Ulissesa,
Skutecznie broniąc go przed Antyfatem
I przed cyklopem, i przed syrenami.
Gdy ludzką postać stracili druhowie,
Jeden Ulisses oparł się zaklęciom;
Wszelkim niedolom przez dziesięć lat sprostał,
Wiele ziem zwiedził, przepłynął burz wiele;
Gorzkich doznawszy przygód, dom odzyskał,
A wrogów, zawsze dzięki niej, pokonał.

Władcza Sofijo, która kark Fortuny,
Ilekroć zechcesz, do ziemi przyginasz
I jej; co wszystko kołem toczy, każesz,
By się toczyła wedle twojej woli!
W tym właśnie chwała twa, że ty jedyna
Nad nią, przemożną, tryumfujesz. Przecież
Gdyby Hannibal nie był aż tak dzielny,
Nigdy by Scypion nie był aż tak sławny.
A czemuż chwali się Temistoklesa?
To jasne: złamał siłę władcy Wschodu,
Który potrafił zwalać gór ogromy
I kajdanami pętać napór morza,
I przezwyciężał prawa wieczne świata,
Gdy wypijano z rzek aż do dna wodę.

Ale zostawiam ich, do ciebie wracam,
Wielka i mężna, tak, jakbym się łudził,
Że zdołam dźwignąć ten ciężar nad siły-
Wysławić ciebie. Przecież gdyby Jowisz
Na ziemi ludzkim oczom się ukazał,
Jego czciciele, jak rażeni gromem,
Milknąc, schyliliby głowy pokornie.
Tak i ja hymnu poniecham. Ujrzawszy,
Wielbię majestat twojego oblicza.
Do stóp padając, nie hymnem, lecz jękiem
Błagam o pomoc pośród mojej trwogi.

Spraw, bym się lękal jeno nikczemności,
Wszystkiego, co jest obce twym świątyniom;
Bym śmierć, gdy przyjdzie, miał za nic, tak mężny
Jak ten, co wypił bez lęku cykutę,
Jak ten, co rzucił się ze szczytu muru,
Jak ten, co oddał się płomieniom Etny.
Spraw, abym umiał, pókim żyw, odpierać
Ciosy Fortuny wymierzone w cnotę,
A jeśli wiatry powieją pomyślne,
Umiał zachować miarę w powodzeniu.

Tak, wieją one - bo mi dały ciebie,
Kmito, ojczyzny chlubo i podporo!
Niech zawiść walczy o to, czego później
Będzie się wstydzić. Dla mnie jest pociechą
Twoja roztropność taka, jaką przedtem
W rodzie Wandalów trudno było znaleźć,
Jak również życie me własne, bez winy,
Która by mogła cię boleć, i studia -
Ich też owoce może ci ukażę,
Gdy Bóg i losy pozwolą mi wrócić.
Mury Wiśnicza tu z oddali mierzę
I myślę, jakby je dźwignąć pod niebo.
Już są wysokie, świetne wspaniałością
Twych przodków - jeśli mam milczeć o tobie.
Lecz Rzym był wielki, a jednak pozwalał,
Aby poeci go sławili w pieśniach.
Nawet bogowie, wspanialsi od ludzi,
Przyjmują hołdy. Więc i ty się zgodzisz
Na to, bym kiedyś czyny twe opisał,
I wesprzesz dzieło przyjaznym uśmiechem.
Byś mógł tak pomóc, o nadziejo, bądź mi
Zdrów - i życzliwy, bo z ciebie mam siłę.



 
KOMENTARZE


Moja ocena

Moja ocena: