Ten tomik fosforyzuje okładką
Andrzej Jakub Mularczyk: Twarda okładka / Malarstwo: Mariusz Korczak. Kraków 2018, „Miniatura”. – 64 ss.
ISBN 978-83-8052-398-2
Motto:
Jeżeli wydawać poezję to w twardej okładce
Niech będzie jak tarcza przed ciosem
I da się łatwo wcisnąć
między sterty książek
Albo podkładką niech będzie dla stołu
żeby Uczta trwała („Twarda okładka”)
No cóż, konstatuje Autor, w wierszu „Osty”, świat i tak sobie bez celu zmierza, a jednocześnie chwasty osty zarastają widok z okna, a przecież mogłoby się w tym czasie dużo wspaniałego wydarzyć.
O poezji Andrzeja Jakuba Mularczyka pisałam na paru literackich portalach, w tym ostatnio na:
http://www.emultipoetry.eu/pl/poem/75645,jak-powstawaly-ody-andrzeja-jakuba-mularczyka
Wymienialiśmy również z Autorem nieco prywatnych uwag dotyczących innych „poezjujących”, częstokroć rozgadanych i przede wszystkim w siebie wsłuchanych narcyzów, którzy na temat samej poezji mają do powiedzenia tyle, ile chcą o sobie samych powiedzieć… Znaczy się: siebie nachwalić oraz się przechwalić.
Andrzej Mularczyk od samego początku indywidualnej twórczości jest zafascynowany osobowością Pana Cogito, zaś obecny tomik stanowi niejako podsumowanie wyjątkowo subiektywnej interpretacji herbertowskiego „Raportu z oblężonego miasta”, gdyż, tu cytat z prywatnego [do autorki recenzji] listu:
„Nic nie daje tyle satysfakcji jak podglądanie świata. W moim i tym przypadku – miasta”, przy czym, uzupełniam, owo „miasto” Twórcy tomiku to raczej średniej wielkości „polis” („oppidum”) gdzie wszystko się dzieje zasklepione w kapsułce ograniczonej przestrzeni, której daleko do nieokreślonej, anonimowej, rozkrzyczanej metropolii.
Wiersze Andrzeja są prawie moimi wierszami: tymi skądś zapamiętanymi, prześnionymi oraz odczutymi z „deja vu”, frazami:
Poniewieram się pomiędzy słowami a myślami
Błądzę a kiedy odnajduję drzwi nie mam kluczy
Zostawiłem w innym śnie ale jego też nie mam
czym otworzyć Obracam się na pięcie Pukam
[…]
Dawno temu wyszedłem z miasta
Teraz błądzę po pustyni Najbardziej przyjazna
wydaje się być zakonnica o imieniu Fatamorgana („Klucze”)
Zatem udaję się z Autorem na bliżej niedoprecyzowaną „lekcję”, następnie odwiedzam „bibliotekę”, spotykam „autorytet”, pochylam nad „studnią”, uważam na „odcisk”. Staję przed „fontanną w parku”, szukam bądź spotykam swoich „sojuszników” a przy okazji zwiedzam „miasteczko”. „Moi Barbarzyńcy” są w miarę ucywilizowani, „grant” nie okazuje się grantem z prawdziwego przeznaczenia, za to rozluźnia ”supeł”. Niewiele wniosły do życia Poety „ocet i poezja”, a „zmarszczki” pojawiają w dla siebie najwłaściwszym momencie, prowadzi też wydrążony „tunel” tam, dokąd ma zaprowadzić, natomiast podczas „wieczoru autorskiego” tenże Poeta raptem stwierdza, iż „tej odrobiny szaleństwa trochę [mu] żal”, bowiem pilnują go Bliscy, żeby nie skręcił na bezdroża, gdzie trwa licytacja, kto bardziej szalony…
Ale od czego „parawan”, czytam na kolejnej stroniczce? I nie próżnują „profesorowie”, nawet wtedy, kiedy trwa – teraz bezkrwawa – wojna. „Olimp” jest także w zasięgu nadziejnych planów, ponieważ nie grozi erupcją „wulkan”, „furtka” zaś? No właśnie, furtka, przez którą:
Nie pytać Iść Uśmiechać
się do spacerowiczów
Twarze prostować uśmiechem
Zgłębiać drogę Bo filozofie
i religie są o tyle ważne o ile
pomagają przejść przez furtkę
do kwitnącej wśród bzów
tajemniczej posesji
Wszelako owa „posesja” mimo wszystko stanowi spadek po wyssanym z mlekiem matki strachu i determinacji, a choć w międzyczasie „życie bywa piękne”, niemniej „reinkarnacja” , której „początek jest w błądzeniu” okaże się jeszcze piękniejsza, zwłaszcza wówczas, gdy „słońce kładzie cień człowieka na wąskiej ścieżce wśród wysokich traw”.
„Grawitacja” miewa wygląd „szczawiowej zupy”; „nocna rozmowa z Kierkegaardem” nie jest optymistyczna, ale „wiersz do Stanisława Czernika” już pachnie i smakuje dojrzałą klapsą.
Oczywiście nie może w tomiku zabraknąć Patrona książki, czyli samego Zbigniewa Herberta (”Pan Rozum”), za którym podążają „wodzowie”, o nich z kolei pisane są „wypracowania” i „poradniki”; „bywa się” na „zdjęciu”, gubi „klucze” zwłaszcza podczas „karnawału” zabezpieczonego „spinaczem”.
Pod „lotem orła” trwa „spowiedź pacyfisty”; „obrazek” zdobi „twardą okładkę”; „nie przyzwyczajaj się” ostrzega Poeta, lecz niby do kogo i czego? „Newsów”? „Plastikowego garnituru” odbijającego światło”?
Tymczasem identyczne światło odbija właśnie lico okładki w formie geometrycznej abstrakcji pędzla Ilustratora Mariusza Korczaka, o którym wypadałoby napisać osobny esej. Wracając wszak do wierszy analizowanego Autora, to akurat w jego konkretnym przypadku, głównie należałoby zaakcentować to, iż poezja Andrzeja Jakuba Mularczyka jest wyjątkowo oszczędna i jednocześnie pełna wyrazu; ekspresyjna, lecz podług narzuconej przez Poetę samodyscypliny; jej obrazowanie przypomina staroświecki fotoplastykon, czyli pocztówko-widokówkę z wykaligrafowaną sentencją u dołu kartki, stanowiąc zarazem krótki rekonesans dla czytelniczej wyobraźni: bez szaleństwa barw oraz perspektyw, lecz stricte według wyrażonego w jednym z wierszy [„supeł”] życzenia Poety:
Jeżeli wiersz to chcę by był prosty
bez metafor i zadziorów Otwiera się serce
i chce to co najlepsze zmienić w kwiat
albo motyla
ISBN 978-83-8052-398-2
Motto:
Jeżeli wydawać poezję to w twardej okładce
Niech będzie jak tarcza przed ciosem
I da się łatwo wcisnąć
między sterty książek
Albo podkładką niech będzie dla stołu
żeby Uczta trwała („Twarda okładka”)
No cóż, konstatuje Autor, w wierszu „Osty”, świat i tak sobie bez celu zmierza, a jednocześnie chwasty osty zarastają widok z okna, a przecież mogłoby się w tym czasie dużo wspaniałego wydarzyć.
O poezji Andrzeja Jakuba Mularczyka pisałam na paru literackich portalach, w tym ostatnio na:
http://www.emultipoetry.eu/pl/poem/75645,jak-powstawaly-ody-andrzeja-jakuba-mularczyka
Wymienialiśmy również z Autorem nieco prywatnych uwag dotyczących innych „poezjujących”, częstokroć rozgadanych i przede wszystkim w siebie wsłuchanych narcyzów, którzy na temat samej poezji mają do powiedzenia tyle, ile chcą o sobie samych powiedzieć… Znaczy się: siebie nachwalić oraz się przechwalić.
Andrzej Mularczyk od samego początku indywidualnej twórczości jest zafascynowany osobowością Pana Cogito, zaś obecny tomik stanowi niejako podsumowanie wyjątkowo subiektywnej interpretacji herbertowskiego „Raportu z oblężonego miasta”, gdyż, tu cytat z prywatnego [do autorki recenzji] listu:
„Nic nie daje tyle satysfakcji jak podglądanie świata. W moim i tym przypadku – miasta”, przy czym, uzupełniam, owo „miasto” Twórcy tomiku to raczej średniej wielkości „polis” („oppidum”) gdzie wszystko się dzieje zasklepione w kapsułce ograniczonej przestrzeni, której daleko do nieokreślonej, anonimowej, rozkrzyczanej metropolii.
Wiersze Andrzeja są prawie moimi wierszami: tymi skądś zapamiętanymi, prześnionymi oraz odczutymi z „deja vu”, frazami:
Poniewieram się pomiędzy słowami a myślami
Błądzę a kiedy odnajduję drzwi nie mam kluczy
Zostawiłem w innym śnie ale jego też nie mam
czym otworzyć Obracam się na pięcie Pukam
[…]
Dawno temu wyszedłem z miasta
Teraz błądzę po pustyni Najbardziej przyjazna
wydaje się być zakonnica o imieniu Fatamorgana („Klucze”)
Zatem udaję się z Autorem na bliżej niedoprecyzowaną „lekcję”, następnie odwiedzam „bibliotekę”, spotykam „autorytet”, pochylam nad „studnią”, uważam na „odcisk”. Staję przed „fontanną w parku”, szukam bądź spotykam swoich „sojuszników” a przy okazji zwiedzam „miasteczko”. „Moi Barbarzyńcy” są w miarę ucywilizowani, „grant” nie okazuje się grantem z prawdziwego przeznaczenia, za to rozluźnia ”supeł”. Niewiele wniosły do życia Poety „ocet i poezja”, a „zmarszczki” pojawiają w dla siebie najwłaściwszym momencie, prowadzi też wydrążony „tunel” tam, dokąd ma zaprowadzić, natomiast podczas „wieczoru autorskiego” tenże Poeta raptem stwierdza, iż „tej odrobiny szaleństwa trochę [mu] żal”, bowiem pilnują go Bliscy, żeby nie skręcił na bezdroża, gdzie trwa licytacja, kto bardziej szalony…
Ale od czego „parawan”, czytam na kolejnej stroniczce? I nie próżnują „profesorowie”, nawet wtedy, kiedy trwa – teraz bezkrwawa – wojna. „Olimp” jest także w zasięgu nadziejnych planów, ponieważ nie grozi erupcją „wulkan”, „furtka” zaś? No właśnie, furtka, przez którą:
Nie pytać Iść Uśmiechać
się do spacerowiczów
Twarze prostować uśmiechem
Zgłębiać drogę Bo filozofie
i religie są o tyle ważne o ile
pomagają przejść przez furtkę
do kwitnącej wśród bzów
tajemniczej posesji
Wszelako owa „posesja” mimo wszystko stanowi spadek po wyssanym z mlekiem matki strachu i determinacji, a choć w międzyczasie „życie bywa piękne”, niemniej „reinkarnacja” , której „początek jest w błądzeniu” okaże się jeszcze piękniejsza, zwłaszcza wówczas, gdy „słońce kładzie cień człowieka na wąskiej ścieżce wśród wysokich traw”.
„Grawitacja” miewa wygląd „szczawiowej zupy”; „nocna rozmowa z Kierkegaardem” nie jest optymistyczna, ale „wiersz do Stanisława Czernika” już pachnie i smakuje dojrzałą klapsą.
Oczywiście nie może w tomiku zabraknąć Patrona książki, czyli samego Zbigniewa Herberta (”Pan Rozum”), za którym podążają „wodzowie”, o nich z kolei pisane są „wypracowania” i „poradniki”; „bywa się” na „zdjęciu”, gubi „klucze” zwłaszcza podczas „karnawału” zabezpieczonego „spinaczem”.
Pod „lotem orła” trwa „spowiedź pacyfisty”; „obrazek” zdobi „twardą okładkę”; „nie przyzwyczajaj się” ostrzega Poeta, lecz niby do kogo i czego? „Newsów”? „Plastikowego garnituru” odbijającego światło”?
Tymczasem identyczne światło odbija właśnie lico okładki w formie geometrycznej abstrakcji pędzla Ilustratora Mariusza Korczaka, o którym wypadałoby napisać osobny esej. Wracając wszak do wierszy analizowanego Autora, to akurat w jego konkretnym przypadku, głównie należałoby zaakcentować to, iż poezja Andrzeja Jakuba Mularczyka jest wyjątkowo oszczędna i jednocześnie pełna wyrazu; ekspresyjna, lecz podług narzuconej przez Poetę samodyscypliny; jej obrazowanie przypomina staroświecki fotoplastykon, czyli pocztówko-widokówkę z wykaligrafowaną sentencją u dołu kartki, stanowiąc zarazem krótki rekonesans dla czytelniczej wyobraźni: bez szaleństwa barw oraz perspektyw, lecz stricte według wyrażonego w jednym z wierszy [„supeł”] życzenia Poety:
Jeżeli wiersz to chcę by był prosty
bez metafor i zadziorów Otwiera się serce
i chce to co najlepsze zmienić w kwiat
albo motyla
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating