Chore dumki - Część 1

author:  Tomasz Nowacki
5.0/5 | 3


................. PROLOG .............

Zdarzyło się to kiedym podrostkiem był. Podrostkiem nastoletnim może, lecz w każdym razie bądź po pierwszej „nastki” połowie - no może w trzeciej kwadrze. Był to okres burzliwy w życiu mojem.
Albowiem burze owe jęły wywoływać hormony , które to hormony, jeśli jeszcze całkiem się nie rozszalały, wżdy najmniej rozpoczynały balowanie, rozsmarowując na licu brokat miękkiego zarostu i pod nos konfetti wąsików przerzedzonych siejąc.
Imaginujesz sobie chyba jaki wpływ to miało nie tylko na moją aparycję, lecz i sposób zachowania oraz postępowania w stosunku do otaczającego mnie świata. Szczególnie tej części świata, składającej się z odmiennej niż moja płeć: płci niewieściej.
Ujmując rzecz naukowo, reakcje elektrochemiczne, w przedniej części lewej półkuli mózgowej mojego nastoletniego czerepu spowodowały, iż wrażliwym się stałem na wszelkie bodźce zewnętrzne produkowane przez organy większości nadobnych i mniej nadobnych białogłów. A raczej -główek.
Jednym słowem (a zmysłami wszelkimi) zapałałem cnym afektem do pewnej blond dziewki, z kosami za pupę, mięsistymi ustami ( w dotyku i kolorze wątróbki wołowej lekko wysmażonej, takoż i krwią lekko ociekającej) oraz oczami w kolorze piwa (wżdy snadź z tegoż piwnego powodu, wdzięcznie rozchodzącymi się na zewnątrz). Onaż to jako pierwsza tedy pojawiła się (podczas burzy owej co ją opisałem) na horyzoncie oceanu młodości. A afekt - szczęśliwy z początku samego - wydawał się odwzajemnionym i nigdy niekończącym.
Nie będę mitrężył czasu ni zwojów na opowieści o chwilach pełnych radości i wzniesień jakich naonczas zaznałem ( a mniemam, iż ona jednako ).
Przystąpmy więc do sprawy sedna. Zauroczenie nie było jednakże niczym zbiór liczb rzeczywistych, nad nieskończonością których niejeden filozof paznokcie sobie poobgryzał; było policzalne i co więcej skończone. Przynajmniej od strony przeciwnej. Choć z jej punktu widzenia nie skończyło się, jeno li przeniosło na inny obiekt. Inny zabłąkany okręt targany tymi samymi co ja sztormami okresu młodzieńczego dorastania.
Jakem rozpaczał tedy, złorzeczył i bogom pięściami wygrażał. Ninie śmiech mnie ogarnia jakież myśli mną szarpały. Atoli naonczas nie do śmiechu mi było.
W nawałnicy uczuć pragnąłem zemsty, rewanżu i odwetu. Pragnąłem na proch zetrzeć i staranować okręt przeciwnika, jak legendarny, gigantyczny narwal wbić w niego róg i zatopić, pogrążyć w toniach zapomnienia. (A potem splunąć i wysikać się na pobitą gębę leżącego, nie rzekłszy ni słowa. Uznałem go bowiem za niegodnego miana adwersarza).
I stało się. Dały mi nieszczęsnemu niebiosa okazję do działania. Dni to zdarzyło się kilka po równonocy wiosennej, po której to słonko z doby na dobę coraz dłużej swym obliczem padół ziemski zaszczyca. Skończył się post, a wraz z nim umartwianie. Nadszedł oto czas balów, imprez i wiosennych swawoli, czas tańca, hulanek i młodzieńczej rozpusty, a dla mnie czas zemsty i pogardy. Musisz wiedzieć – bo to ważne – że wróg mój na imię miał nie pomnę już jak, atoli czcił właśnie we kwietniu swego świętego patrona. Z tej to właśnie przyczyny bal urządzał. Jam nie był proszon w jego progi, zresztą – na honor – jakże bym mógł takowe proszenie przyjąć, jeśliby z ust wrażych padło?
W przedsięwzięciu zmyślnem pomogła mi niewiasta pewna, a raczej niewiastka, z którą to przyjaźń od tak zwanego „małego” mnie łączyła (a zaprawdę nie idzie mi tu o organa żadne) i która to od samego dzieciństwa do nauk czarcich i sztuk magii czarnej przez babkę swą sposobiona była. Miała ona brata, co na bal wspomniany był proszon jako i ona; a że białogłowy snadź nie miał, tak zajedno mu było z kim pójdzie (byleby co zjeść do syta i wypić na umór można), wżdy na mnie jako partnerkę (Sic) przystał. A ja mogłem naonczas swój plan szczwany snadnie w życie wprowadzić.
I tak zaczęły się przygotowania.
Nim zdrowasiek kilka do balu się ostało, zaszedłem oto do kumoszki mojej, która z miejsca, już w progu nakazała mi na pokoje bieżeć i przed lustrem na koźle drewnianym z oparciem skórzanym spocząć. Na małym stoliczku z mahoniowego drewna, co przycupnął przed lustrem, z ramą ręcznie rzeźbioną, różnego rodzaju utensylia i precjoza tortur niewieścich rozrzucono. Wielem nie zapamiętał, ale pomnę maści jakoweś z mandragory zapewne, wosk pszczeli, ziele jaskółcze i proszek z lubczyku. A także wiele innych pudrów i płynów, których to ingrediencji sam diabeł by się nie domyślił.. Co więcej: naczynie z laki ze sadzą chyba, w którym pędzelek z włosia cienkiego był unurzan. Do ust barwienia pomada błyszcząca; na wygląd z łoju kupra kaczego i soku z buraka. A także instrumenta przedziwne, jak szczypce, kolce, pilniki i inne wymyślne w kształtach i barwach, których przeznaczenia nigdym się dowiedzieć nie pragnął. Za wyjątkiem jednego. Brzytwy. Ostrej jak brzytwa.
I poszła w ruch magia i siły nieczyste. Zimny pot grozy i strachu me czoło zrosił; ciarki na krzyż mi wstąpiły, kiejby mrówki żądlące, co za sprawą mistrza małodobrego spętanemu cierpiętnikowi na plecy miodem wysmarowane, kładziono. Bo otom poczuł jak w niewiastę się przeistaczam...

....................................................................................

Z pamiętników J.W. Xsięcia Vagina Von Tzytzoff - fragment

.....................................

Ciąg dalszy nastąpi.... (być może)



 
COMMENTS


@frymusna

dokładnie:) - ale takie kosy za pupę - to mało która Zosia ma:)

My rating

A kosy - to piekne warkocze....nie tylko Zosi
My rating:  
22.01.2011,  frymusna

My rating

My rating:  
21.01.2011,  kate

@LilithMaggid

dokładnie. Np Zosia z Pana Tadeusza takowe kosy miała:-)