O bursztynie

author:  Michał Muszalik
5.0/5 | 3


Kropla gęstej żywicy opancerzona trwaniem,
sok czasów przeszłych toczony po korze drzew wytrąconych
z plejady istnienia. Nieraz zazdrosny kochanek
drobnych insekcich ciałek. Zdusiwszy je lepką czułością,
odkupia winy, stając się dla swej ofiary
świetlistym mauzoleum. Po co ta spóźniona chwała
chitynowym odnóżom, które zastygły na wieki
w beznadziejnym proteście? Po epokach tułaczki
wyrzuca mocniejsza fala na tracki lub bałtycki brzeg
gładzone słoną wodą, nieruchome theatrum.

Chwytają je zwinne palce młodego dość mieszkańca
krainy istot żyjących. Docenia walory: kolor,
przejrzystość, łatwość obróbki. Z zaskoczeniem odkrywa
obcą innym kamieniom, magiczną elektrostatyczność,
gdy pociera o sukno bryłką cudownego ognia.
Pyta, jak stał się głazem, różnie go nazywając:
elektron, lyncurium, karuba, merevaik, anbar czy jantar.

Poskramia go dłutem, nie tracąc odrobiny czci,
dekoruje siebie i swoje najlepsze pałace
łzami potężnych bogów. Aż w końcu
znów w bystrej dłoni trzymany jest maleńki pryzmat
szerokiej gamy barw żółtych, tańczących na blacie plamą
wzbudzoną włócznią promienia. Światło słoneczne -
żeglarz wśród oceanu próżni, tak samo pierwotny
wobec ruchu uważnych oczu i drgania badawczych czułek,
nim zamarły w pozycji wśród kredowego lasu.

Z tej jedności owada sprzed połowy eonu,
skąpanego w bezczasie migotliwej fortecy
i człowieka w jasnych objęciach matczynej gwiazdy
rodzi się myśl krzepiąca jak twardniejący minerał:
czymś więcej, niż giętką biologią, są dzieje wszystkich gatunków.

Poem versions


 
COMMENTS


My rating

My rating:  

My rating

My rating:  

My rating

My rating: