Vox Nihili (Głos znikąd) - część 2

author:  Piotr Paschke
5.0/5 | 1


Część 2

Na razie nie grozi nam półmroki i coraz bardziej trudna do zrozumienia cisza. Możemy jednak nieopatrznie natrafić na jakiś ciężki szept lub nawet na niekontrolowaną nieprzytomność. Najukochańsza, istnieją tak otwarte skrzydła jak i zamknięte przejazdy, są zawsze złote tła i cele, które oddalają się ku jakiejś bliżej nieokreślonej nieskończoności. Taka nasza wspólna, ukołysana już do snu niedoskonałość, bo przecież ten, którego teraz kochasz nie istnieje coraz bardziej, dosłownie z dnia na dzień.
Kiedyś byłem złotym kruszcem rodziców, krwią z życiodajnych lędźwi mojej matki. I osiągnąłem jakiś tam, zuniwersalizowany przecież, stan świadomości społecznej. Znałaś mnie dobrze – brakowało mi tolerancji, miałem jakieś przebłyski wręcz utopijnych marzeń o swojej wielkości, kłóciłem się ze światem, imaginowałem sobie takie świetliste przemyślenia na temat tego, w czym jeszcze zaistnieć, aby po prostu zaistnieć naprawdę. No i co ? Ano ustały nagle, bez morderczych treningów i ustawicznych ćwiczeń. Tylko wtedy już wiedziałem, iż to one właśnie, wydrążyły mnie niczym przysłowiową dziurę w przerębli.
Dziś wiem, ile znaczyła nasza miłość, która nigdy nie była precyzyjnie wymodelowanym rekwizytem, roślinką, podlewaną w ciemności, dla tych na zewnątrz, tak, by inni widzieli, że nie grozi jej szybkie zejście. (Chociaż, Twoja ponoć najlepsza przyjaciółka, dostawała szału, aby już na początku nie udało się jej nawet puścić małego kiełka). Ja wiem, jaki jestem niedoskonały, ale taka świadomość to już o wiele więcej, niż uda się innym zepsuć. Teraz jestem tylko ja, ten wczorajszy śnieg i nasza pierwsza cielesna miłość, wpatrzona w Ciebie jak w gwiazdy. Wiesz, że nie ma niczego, co można by uznać za najtrwalsze czy nieśmiertelne, ale, pomimo wszystko, zawsze się jakoś w tym bałaganie odnajdowaliśmy. Lecz taka odwrotność także nie przenosiła w rzeczywistość większych szans na jakiekolwiek odmiany wieczności przez przypadki, a ta codzienna szarpanina zgniecie nasze marzenia niczym papierek po cukierku. Było jednak to cudowne coś i niech już tak pozostanie. To jak takie stare pakuły, które wciąż uszczelniają ster, by w końcu dopłynąć po (to jedyne) złote runo. Po niewczasie może się okazać, że kurs (czy nawet kierunek) nie był właściwy, ale zawsze można to zwalić na niedopowiedzenia czy naszą niedoskonałość. Ot tak, troszkę na wyrost, dla fałszywych przyjaciół, typu naszych "najlepszych przyjaciół.
Tutaj, w naszej przestrzeni, częstsze były bowiem jakieś strzępy niźli całe obrazki. Troszkę tak, że ktoś niedowidzi, niedosłyszy, a potem coś sobie wymyśla, lecz pamiętaj – w tutejszym czasie, miejscu i rzeczywistości zawsze będzie jakieś fałszywe słońce i usta, które będą wiedziały lepiej, co jest dla nas najlepsze !
Kocham Cię. Pozostań spokojna. Nasza przestrzeń, nawet po moim odejściu, jest jeszcze ciągle nieruchoma, a niebo osiada tuż obok niej. Na usypanych przez ludzi szczytach plotki będą prawie bezpieczne. Tylko nie mogą być gwałtownie przebudzane, po posypią się z nich drzazgi jeszcze większych kłamstw.
(Na razie) nie grozi nam półmrok, a cisza wciąż jest bezpieczna, nawet bez fałszywych przyjaciół.



 
COMMENTS


My rating

My rating: