Biały spazm

author:  Piotr Paschke
5.0/5 | 1


Śpiewała na rogu;
coraz słabiej wypluwała słowa
powszechnie znanych piosenek,
jej nadzieja dawno opadła z sił,
nasyciła się nieznajomymi twarzami,
niepomna przesłania szykowała się do odlotu
na niedospanym Placu Dominikańskim.

Kiedy uzbierała, ile trzeba, oczy lśniły
coraz większe i bliższe kalkomanii chodników.
Wycierała nos wierzchem rękawa,
pluła najtańszym tytoniem,
trzęsącymi się rękoma wstępowała w wiek średni,
zawsze średnio pijana od lepszej przyszłości.

W piwnicznej norze, nieco większej od budki telefonicznej,
wypluwała dzień jak karabinową kulę,
ciężką głową prowadziła niezręczną kłótnię z poręczami,
słuchała, jak zza drzwi brzęczą przekleństwa i szepty,
jak Mirka, co czasem przychodzi z pełnymi
rękami.

Plac dzieli okna na większe i bardziej suche;
sunie tam, gdzie czekają pod ścianą;
jej nikt nigdy nie poprosił do białego tanga.

Chuda pierś wyżej.
W końcu ktoś tu jest kobietą
silniejszą niż ściany zbiegające się coraz bardziej
do wewnątrz.

Czas podarować oczy sufitowi.
Spazm,
a, sen;
sen sama już wybieliła.



 
COMMENTS