Moja największa miłość

author:  Piotr Paschke
5.0/5 | 3


Moja największa miłość



Była piękna. Była tak niezwykle piękna, że nie potrafiłem oderwać od niej oczu. Czasami siadywałem nieopodal lustra i bacznie się jej przyglądałem, czasami, wręcz dosłownie, urzeczony jej niezwykłą urodą. Sunęła dostojnie tuż nad podłogą, a tren jej sukni delikatnie falował pod niemal niedostrzegalnymi dla oka muśnięciami kolan. Jej ciało było smukłe, włosy długie, kruczoczarne, chociaż dzisiaj już niestety przyprószone pasemkami siwizny, które we frywolny sposób opadały na jej wysokie czoło. Dla mnie była szczytem marzeń o kobiecości i często sam łapałem się na tym, iż jedynym i niezwykle wręcz głębokim moim pragnieniem jest fizyczne z nią zbliżenie. Takie, zresztą narastające z czasem, przewrotne myśli atakowały mnie często ze zdwojoną siłą, zwłaszcza, kiedy przebywała stosunkowo blisko mojego ciała. Czasami, jakby od niechcenia, ocierała się o mnie najbardziej w niej samej masywnymi, wytrenowanymi od częstego używania biodrami, to znów muskała małymi piersiami po policzkach. Doznawałem wtedy uczucia rozkoszy, wręcz graniczącego z bólem, kiedy udawało mi się wyczuć jej nabrzmiałe z żądzy sutki.
Nocą odwiedzała mnie rzadko i tylko przelotne znaki, jakie mi wówczas dawała, nie pozwalały zapomnieć o jej kruchej, ze wszech miar jeszcze nieuzasadnionej, obecności. To zupełnie mi wtedy wystarczało do zwielokrotniania ogromnego uczucia nigdy nieodwzajemnionej miłości, jakim ją darzyłem. Natomiast kiedy zbyt długo nie było jej u mnie uparcie jej poszukiwałem, odwiedzałem wcześniej zupełnie mi nieznane i dość podejrzanego autoramentu miejsca w nadziei zaznania ponownej jej obecności. Chciałem obcować z jej zawiłym światłem, ponieważ była dla mnie jedyną, którą kochałem całą swoją głębią.
Wieczór, w którym przyszła aby mi się oddać, był najcudowniejszą chwilą, jaką kiedykolwiek dane mi było przeżyć. Wszedłem w nią delikatnie, a ona wsunęła w moje usta język tak głęboko, że niemal czułem go gdzieś w trzewiach. Kochaliśmy się krótko, za to z gwałtownością rozszalałego na arenie byka, tak, jakby to każde z nas prowadziło walkę na śmierć i życie, jakby każdemu zależało wyłącznie na tym, aby za wszelką cenę powalić przeciwnika na obie łopatki i nie dać mu absolutnie żadnej szansy na jakikolwiek rewanż. Nasze ruchy były gwałtownym przybojem oceanu, wichrem, niosącym w góry lodowaty podmuch, łamiącym najstarsze drzewa huraganem i kwintesencją wszystkich samczych oczekiwań i marzeń o oddaniu się kobiety. Wówczas nie potrafiłem sobie tego inaczej tłumaczyć jak tylko w ten, samczy i niemal przecież zwierzęcy, sposób wytłumaczyć.
Kiedy wszystko się skończyło poczułem wręcz bezgraniczny smutek i przygnębienie, jakich nie dane mi było doznać nigdy przedtem. Jak uczniak przy tablicy kompletnie nie wiedziałem, co mam powiedzieć, jakim ważkim gestem nadal ją przy sobie utrzymać. Było mi niewypowiedzianie głupio, że wszystko skończyło się tak, jakby w rzeczywistości nic nie zaszło, jakby dobra relacja pomiędzy nami obojgiem mogła trwać nadal. Tak, jakby to, co było od zawsze pomiędzy nami, tylko się przyśniło i teraz pozostało już na zawsze w naszej, ( tylko naszej ), iluminacji.
- I co teraz ? – zapytałem, rozłożywszy ramiona w bezradnym geście.
- Teraz nastaw głowę. – odrzekła ledwie słyszalnym szeptem, ostrząc ogromną, błyszczącą kosę. – Już czas...



 
COMMENTS


My rating

My rating:  

My rating

My rating:  
05.08.2014,  pola

My rating

My rating: