Ballada o czasie zaprzeszłym

author:  Michał Muszalik
5.0/5 | 3


Była trzecia nad ranem i przyjemny półmrok,
nie umiałem spać. Cienie szaf, globusu
tworzyły swoją odrębność, ale ledwo-ledwo.

Byłem zawieszony w kruchej teraźniejszości.
Każda kolejna sekunda zabierała mi ją łapczywie,
ja uciekałem przed nimi w każde kolejne "będzie".
Zresztą, jak zwykle, ten syzyfowy pościg.

Przesuwałem obrazy jak slajdy w plastikowym rzutniku:
Szliśmy chodnikiem osiedla wśród zapałczanych pudełek
bloków. Nie mogła zejść po schodkach. Powód:
czerwone obcasy. Przeniosłem ją próg za progiem.
Jej wzrok smakował tak dumnie.

Miała zielone oczy i ciepły głos. I uśmiech.
Mówiła, że człowiek się zmienia cały czas, metanoia.
Ja miałem kurtkę z drelichu, w sam raz, by ją otulić,
parę obłoków nad głową i język splątany jak nigdy.

Ta historia nie ma klarownego finału,
ma za to długi powrót dwoma autobusami,
w sam raz, by dokończyć urwane w połowie rozmowy.

A potem, cóż, trzecia w nocy. I spiętrzone przeszłości.

Właśnie dlatego nie lubię angielskiej gramatyki.
Sprawia mi wielką trudność pojęcie następstwa czasów,
bo jak tu powiedzieć "had been", skoro chce się
powiedzieć "is".

Poem versions


 
COMMENTS


My rating

My rating:  

My rating

My rating:  
20.06.2014,  A.L.

My rating

My rating: