Pochwała lasów i miłego w nich na osobności życia w stanie pasterskim od pewnej pasterki

0.0/5 | 0


Zważywszy życia ludzkiego obroty
Uchodzę w lasy i wesołe knieje,
Mając w nich więcej gustu i ochoty;
Niech kto chce z mojej dzikości się śmieje,
Nie dbam nic na to, wolę z swej prostoty
Las aniżeli świat pełen niecnoty.

Nie umiem bajek prawie szeptać w ucho,
Łaciny nie znam ni terminów prawnych,
Wody sprowadzić tam, gdzie było sucho,
O Cyceronach nie słyszałam sławnych.
Więc kto tych czasów w tej nie ćwiczon szkole,
Niech pasie bydło albo kopie role.

Lasy kochane, zielone chłodniki,
Drzewa przyjemny szum dające z siebie,
Trawy, pagórki, biegące strumyki,
Przy was niech mieszkam, choć o suchym chlebie,
Zdrowszy mi napój z waszych źródeł żywych
Niż drogie trunki, gdy z rąk nieżyczliwych.

Jak ranna zorza swój rumieniec śliczny
Pokaże, rosa perłowe kropelki
Pozbiera, jużci pasterz okoliczny
Nie zaśpi, a ptak wyśpiewuje wszelki.
Ci trzody owiec żeną między wrzosy,
Te — mokre skrzydła otrzepują z rosy.

Wnet różnych głosów stroją instrumenta,
Po drzewach skacząc wysoko, to nisko,
Krzykną roślejsze i drobne ptaszęta,
Bezpieczne, chociaż słuchamy ich blisko.
Za nic koncerty i włoskich nut sztuki,
Ich milsze głosy bez mistrza nauki.

Odpocznie ptastwo, aż zaczną pasterze
Smutne wywodzić dumy na fujarze,
Inni zaś skoczne mazury na lerze,
Tańcując z nami każdy w swojej parze;
My wdzięczne pieśni śpiewamy koleją,
Lasy słuchają, a gaje się śmieją.

Nie wiem, co tęsknić pasąc owiec trzodę,
Z pilnością strzec ich potrzeba od wilka,
Przebrnąwszy potok oczyma powiodę,
Aż pastereczek bieży ku mnie kilka,
Z tymi się witam chwytając za szyję,
Wnet jedna drugą sczesze, splecie, zmyje.

Usiędziem sobie pod jaworem ciemnym,
Nad czystym źródłem pryskającej wody,
Ze skał fontanny natura foremnym
Konsztem zrobiła pasterzom ochłody,
Nic nam słoneczny upał nie dokuczy,
Jawor zaszumi, a strumyk zamruczy.

Zaczniemy mówić o naszych zabawach,
Na czym dzień cały przeminie godziną,
O pięknym kwieciu, w jakich rosną trawach.
Ta powie: jest tu miejsce nad doliną,
Na którym kwiaty w rozliczne kolory
Kwitną, posiane od bogini Flory.

Więc wszystkie w zawód bieżąc, jedna drugą
Popchnie w bok, by się wyprzedzić nie dała;
Ta w miękką trawę upadnie jak długą,
Ta już tymczasem kwiatków nazbierała;
Z tych wieńce wijąc głowy sobie strojem,
O brylantowe korony nie stojem.

Szczera wesołość, śmiech, żarty niewinne
Nikogo zgorszyć, owszem, cieszyć mogą;
Prostoty naszej niech się uczą inne,
Przystojnych zabaw z nami idą drogą;
To, co ma która, wybiera z koszyka,
Jemy chleb z serem i masło z jaszczyka.

Po tym bankiecie chcący trunku zażyć,
Spieszno biegniemy do naszej piwnicy,
Którą nad wino więcej trzeba ważyć,
Czystej jak kryształ pod skałą krynicy;
Z tej, co dzień dzbanem pijąc, nie ubywa,
W pełni zostaje, nikt jej nie dolewa.

Gdy już z południa słońce niezbyt grzeje,
Wychodzim z gęstych lasów na krzewiny,
Tam gdzie chłód miły od pagórków wieje,
Igramy w babkę pomiędzy jedliny,
Patrząc przez niskie krzaczki i jałowce,
Czy dobrze nasze napasły się owce.

Samym wieczorem zbliżając ku domu,
Zganiamy trzody społem do gromady,
Poznają owce, co należy komu,
Bierzemy swoje bez swaru, bez zwady,
Żadna nie zbłądzi do cudzej owczarnie,
Każda do swego szałasu się garnie.

My zaś, pasterki, do chaty chruścianej,
Nad pałac cichszej, spieszym na spoczynek,
Mleka siadłego na misce glinianej
Podjadłszy, nie śląc po mięso na rynek;
Nie psują takie potrawy żołądka,
Dłużej my niż pan żyjem, niebożątka.



 
COMMENTS