Errata 5

author:  Piotr Paschke
5.0/5 | 1


Errata 5


Ustawiłem na baczność najlżejsze przewinienie. Cholera, nie chciało w ogóle stać. Powiedziało, że jest skazane na samotność i nie kochające go nigdy serca. Co Ono sobie wyobrażało ? Że wiecznie będzie biec naprzód, ku udeptanym celom poprzednich pokoleń ? Że zostanie wieczną drobiną w historii planety ? Drobiną bez prawa głosu ?
Ustawiłem najlżejsze przewinienie na baczność, a przecież wciąż wyznaczało kult jednostki, wspomnienie o mnie, służące jedynie poprawnemu zabijaniu. Tuż pod okową słońca, w imię kłamliwych prawd, na skrawku wytyczonego gruntu, nazwanego krajem. Skamlało, że przysięga uwiecznić w kamieniu każdą chwilę, dodając do niej blask słów, zarysy myśli i wymazane wcześniej szczęście. Ale ja wiedziałem, iż nie wolno już jej stawać w poprzek bezsensu i podążać nieobecnym w nieobecne. Wiedziałem, że nie wolno mu krzywdzić tych, których skrzywdzić pragnie najgoręcej !
Ustawiłem przewinienie najlżej jak potrafiłem, by nie zobaczyło niewidzenia, ominęło cierpienie pośrodku cierpiących, by starało się być niezauważalne nim minie zło i spłonie jego kłamstwo.
Nie udało się. Dopadł je beznamiętny czas powrotów.

1
Właśnie zaśpiewało i zastukało. Zaszumiało także. Z dna rzeki pozaziemskiej coś przeniosło je z powrotem. Tak tutaj wróciło. Jednak już nie było takie samo. Krzykliwymi kolorami tutejszych szminek oplotło każdą łagodność rozedrganych tematów.

2
Czeka na mnie poza widnokręgiem. Chce mnie ustawić na baczność.

3
Spotkałem je pod bramą rozstań. Coś nie pozwalało mi odejść, coś innego obejmowało palcami gorejące szczeble do drabinki, wiodącej ponoć do samego nieba. ( Na przeprosiny ktoś wcisnął mi do ręki wyjący wręcz chichot ). Spotkałem je pod bramą rozstań, zanurzone w bezmiarze filiżanki z troskami. Doprawdy zanurzone ? O, nie ! Wciśnięte niczym w dym by przysłonić mi firmament i złudzenia. Nawet szczęście w tym dymie pożółkło, kiedy dryfował bez steru, tuż pod sklepieniem sufitu.
Spotkałem je pod bramą rozstań w chwili, kiedy pomiędzy wargami błądził przewinieniu okruch szyderstwa i ledwie zraniony krzyk. A przewinienie dobrze zdawało sobie sprawę, że minęło zbyt wiele lat od pojawienia się pierwszej zmarszczki, aby wciąż dawało się tak łatwo mnie oszukać.
A kiedy je spotkałem nie zdawałem sobie sprawy na czym właściwie polega to śmieszne tete a tete z pięcioma palcami, skutecznie liczącymi gorycz, wypływającą z tej filiżanki. Firmament dymu zagubił się tuż pod sufitem, bezbrzeżny od tych, wciąż nienasyconych, marzeń.
Coś, w tej chwili nie pamiętam co, wpadło do gorejącej filiżanki.

4
Ustawiłem je na baczność, najlżejsze. A każdy okruch jego spojrzenia już, dosłownie, wbijał się w przestrzeń, którą powinny dawno zająć słowa. ( Ktoś minął właśnie patos, zakorzeniony w blacie zapamiętywania i płowiejący na starych fotografiach ). Słowa lekko zmięte od przypominania o chwilach i moich złudzeniach. A każdy ich okruch rozbija spojrzenie w drobny mak i zmienia firmament sufitu w zamknięte na stałe, umarłe dawno temu wiersze.
Przewinienie, zwłaszcza nocą, wypijało się, sączyło się, bezustannie przypominało o rozmiarach filiżanki. Wybuchało od siły pierwszych pocałunków, bezustannie, gdzieś tam, wewnątrz. I najspokojniej w świecie powracało do nich uparcie, przypomniane przez przypadek, pokruszone z chwilą wyjęcia z szuflady wszystkich spopielałych fotografii.
Za ich sennym przemijaniem, wypłukanym w srebrze, tkwiła niespokojna młodość, której ktoś machał na pożegnanie.
Machał na zupełnie opustoszałym peronie.

5
Odpryskiwałem. Dla mojej ucieczki, po gigantycznym wręcz kamieniołomie chwil, przewinienie postawiło wierną odległość wraz ze zbyt szybkim przeżyciem. I zmieniło każdy wrogi poranek w zmęczone wyczekiwanie.

6
Pląs mojego potu martwi mnie wciąż zbyt patetycznie, a osobowość jest wyjątkowo smutna i stawia zbyt długie kroki.

7
Ustawiłem, najlżej jak tylko potrafiłem, przewinienie. Lecz dla jego ciała nie starczyło odprysku, żadnego transu w niebie. Granice szczytowania były odtąd zalęknione od prostoty i śnieżyły wytrwale poprzez wszystkie uściski, które objęła szczelnie swoim zimnem maluczka, senna niewyczuwalność mokrego doznania.
I najdziwniejszym wydawał się fakt, iż powrót znaczył filiżankami drogę pod tę samą strzechę, od której kazało uciekać mi serce przewinienia.
Ja także powracałem wraz z jego powrotem. Powracałem by nie burzyć tego porządku, który kamieniołom wprowadził tu znacznie wcześniej.

8
Zabrakło mi duszy. W tej jednej chwili, nawet prawdziwej, ale ostatniej. Zabrakło odwagi aby odejść w ciszy i zagonić w niepamięć stawiane na baczność jej strzępy. Zabrakło duszy, by skończyć, raz na zawsze, najlżejszą rozmowę. By zakończyć szepty o rzeczach, o których dotąd uparcie milczałem.
Zabrakło trochę szczęścia, w tej ciszy (na baczność) ukrytego.

Zabrakło nawet odwagi, bo akurat zbyt głośno krzyczała już pamięć !



 
COMMENTS


My rating

My rating:  
01.02.2014,  mroźny