Errata 2
Errata 2
Myślałem, że ma jednak duszę, którą ponoć niektórzy posiadają. Ale spotkałem ją wówczas na tak krótko jak tęczę i przekonałem się, iż nie ma jej wcale. Nie ma jej bo musi ciągle się odbijać o zmurszały już połysk. Połysk na ludzkiej litości.
1
Nie istnieje dla niej raj. Tworzy zatem od początku nowy gaj jabłoni, lecz na końcu dopada ja bojaźń – czy prawdziwie ? Za to wierna mu wręcz gigantycznie czeka. Czeka na każde przyjście, każde odejście.
Czeka nawet na najzwyklejsze oddalenia.
2
Chciała przeżyć jeszcze raz, chciała jeszcze raz zapomnieć, chciała zmieniać. Ale dni zmęczyły ją tak dalece, że w każdej zmianie węszyła wrogość. Na progu życia postanowiła przetańczyć z tym wrogiem jedno tango.
Chciała, ale czas był zbyt smutny, prawie już nie był sobą. Tylko wybijał trans palcami stóp i niwelował bez przerwy ten jej raj, stawiając zasieki granic do osiągnięcia w każdym mrocznym zaułku. Zakwaterował jej serce w jakimś przytułku dla obłąkanych wraz z odpryskującą od ścian ciszą i różowym mrozem. Zafundował jej uściski nocy, ale tej nigdy nie poznanej i objęcie pięści zimna dłonią. Okazał się maluczkim w wielkich prezentach.
Chciała przeżyć jeszcze raz, niewyczuwalna, nieupoważniona. Lecz jej sny drżały, obawiały się tej wolności, mokrego poznania, splamionych gestów. Wypadły jej z ust tak niezgrabnie, jakby ciągle czekały na pieśń, błądzenie albo najprostszą ucieczkę.
A przecież nie znały ani tej nieznajomej drogi ani jej prawdziwego kierunku.
3
Ulepiła z wybojów i zakrętów codzienne „oszczędź mi życie” ! Z potknięć, upadków i podniesień siłę dla nadwątlonych ramion. Nie wierzyła w skarlałe szczęście i przekleństwo drogowskazów. Nie była wszak kretynką – umiała postawić na nogi same kłody marzeń.
Sama wszak często powstawała by biec na ratunek próżni, która wiodła ją donikąd. Bo tylko stamtąd potrafiła wyciągnąć psu z gardła nadzieję.
Tylko smutne drzewo powiodło ją dalej, do miasta, które zwiesza uchylne okiennice nad najmniejszym nawet, wiosennym deszczem.
4
Lubi płakać, jak każda. Lubi płakać nad przeszłością. Lubi, gdy na policzkach płynie coś, czego nawet nie warto dzisiaj nazwać deszczem.
5
Zrównała ornament reguły w analogię. Wiem, bo sam to widziałem. Po prostu, najbardziej, trudno i zupełnie. Wszak i ona wie, że wszystko jest możliwe w takim jak to społeczeństwie. Wprawdzie jeszcze udaje, iż cel ma być tylko smakiem, ale nie da się w żaden sposób brać tego na poważnie.
Imitowała czas, inkrustowała płyciznę płytkości a historią tłumu usprawiedliwiała historyczne przekłamania. Tymczasem w majtki i do stanika chowała najwredniejsze orzeczenia sądów, najpoważniejsze oskarżenia wzrokiem oraz wystudiowane trwanie poza porządkiem społecznym.
Wiem, bo widziałem. Tworzyła przykazania, nowe słowa i efektowne formy.
6
Uwikłana przez próżność, zaklęta już przez pychę, wytarta do sucha złudzeniami, że kilogramy kosmetyków na wieczność zatrzymają młodość pogodziła się z tym. Pogodziła z ideałami innych i teraz spokojnie podąża ku zapomnieniu. Teraz, pogodzona z wewnętrznymi powrotami z emigracji, pogodzona z nie do końca umeblowanym życiem i każdą garstką zawoalowanych już upadków stwierdziła, że jej to już wystarczy.
Uwikłana, a jednak potrafi jeszcze dzielić się uwitą w los skórą, odchodzącym z planety błyskiem lub upchanym po kieszeniach na lepsze czasy, dławiącym wręcz połknięciem. Ona, niczym prywatna kolekcja cnót primadonny.
Niemalże zwapniałymi od ran palcami ściera przyjaźnie – te wieczne tatuaże, kaleczące zakwilenia, tułające się niczym małe płazy po kalekich oczach, głosach, tańcach. Nikomu już nie potrzeba tu, ( poza nią samą oczywiście ), niczyjej ekstazy.
Uwikłana w próżność staje się. Staje się sławną lepkością nonkonformizmu.
7
Zawiodła się na samej sobie. Frustrujący ją spirytyzm powracał w nią samą systematycznie, wręcz obrazoburczy w swoim kłamstwie. Czuła teraz tylko optymalny ból.
Ból jedynie w wykresach graficznych mikroskopijny.
8
Oto jej powrót. Zawiedziona na sobie, sama w czerni wąwozu, uczepiona ptaków na sznurkach i sprężynach. Jej niepokojąco spokojny klucznik grzeszy od błyskotliwości prawd ostatecznych. Szepcze śpiewnie lecz bardzo cicho. Zasłuchał się, idiota jeden, w bagno rozkoszy i świat jej majtek. Zasłuchał się w zakamarki rozmów i znaczeń.
Oto jej powrót na tron. A pusto tutaj, choć cisza animuje ją krzykliwie, niczym ostatnią kukiełkę. Oto powraca, lecz bez zapachu bliskości z kimkolwiek. Z jej pionowo wybudowanego raju można wynieść jedynie dojrzałe przykazania rodziców.
9
Uciesznie bawi się uczuciami, dorastaniem i jedna rzęsą. Ale wie, że szczęście jest daleko a słowa już bezbarwne. Więc szybko dorabia do prawdy najpewniejsze oszustwa i pęka, kiedy uderzy o jakąkolwiek przeszkodę.
Słucha. Nadal jednak słucha swoich najlżejszych oddechów. Liczy na ostateczne tchnienie.
Ktoś słucha tuż obok niej.
Usechł właśnie jej starannie wystudiowany raj.
Myślałem, że ma jednak duszę, którą ponoć niektórzy posiadają. Ale spotkałem ją wówczas na tak krótko jak tęczę i przekonałem się, iż nie ma jej wcale. Nie ma jej bo musi ciągle się odbijać o zmurszały już połysk. Połysk na ludzkiej litości.
1
Nie istnieje dla niej raj. Tworzy zatem od początku nowy gaj jabłoni, lecz na końcu dopada ja bojaźń – czy prawdziwie ? Za to wierna mu wręcz gigantycznie czeka. Czeka na każde przyjście, każde odejście.
Czeka nawet na najzwyklejsze oddalenia.
2
Chciała przeżyć jeszcze raz, chciała jeszcze raz zapomnieć, chciała zmieniać. Ale dni zmęczyły ją tak dalece, że w każdej zmianie węszyła wrogość. Na progu życia postanowiła przetańczyć z tym wrogiem jedno tango.
Chciała, ale czas był zbyt smutny, prawie już nie był sobą. Tylko wybijał trans palcami stóp i niwelował bez przerwy ten jej raj, stawiając zasieki granic do osiągnięcia w każdym mrocznym zaułku. Zakwaterował jej serce w jakimś przytułku dla obłąkanych wraz z odpryskującą od ścian ciszą i różowym mrozem. Zafundował jej uściski nocy, ale tej nigdy nie poznanej i objęcie pięści zimna dłonią. Okazał się maluczkim w wielkich prezentach.
Chciała przeżyć jeszcze raz, niewyczuwalna, nieupoważniona. Lecz jej sny drżały, obawiały się tej wolności, mokrego poznania, splamionych gestów. Wypadły jej z ust tak niezgrabnie, jakby ciągle czekały na pieśń, błądzenie albo najprostszą ucieczkę.
A przecież nie znały ani tej nieznajomej drogi ani jej prawdziwego kierunku.
3
Ulepiła z wybojów i zakrętów codzienne „oszczędź mi życie” ! Z potknięć, upadków i podniesień siłę dla nadwątlonych ramion. Nie wierzyła w skarlałe szczęście i przekleństwo drogowskazów. Nie była wszak kretynką – umiała postawić na nogi same kłody marzeń.
Sama wszak często powstawała by biec na ratunek próżni, która wiodła ją donikąd. Bo tylko stamtąd potrafiła wyciągnąć psu z gardła nadzieję.
Tylko smutne drzewo powiodło ją dalej, do miasta, które zwiesza uchylne okiennice nad najmniejszym nawet, wiosennym deszczem.
4
Lubi płakać, jak każda. Lubi płakać nad przeszłością. Lubi, gdy na policzkach płynie coś, czego nawet nie warto dzisiaj nazwać deszczem.
5
Zrównała ornament reguły w analogię. Wiem, bo sam to widziałem. Po prostu, najbardziej, trudno i zupełnie. Wszak i ona wie, że wszystko jest możliwe w takim jak to społeczeństwie. Wprawdzie jeszcze udaje, iż cel ma być tylko smakiem, ale nie da się w żaden sposób brać tego na poważnie.
Imitowała czas, inkrustowała płyciznę płytkości a historią tłumu usprawiedliwiała historyczne przekłamania. Tymczasem w majtki i do stanika chowała najwredniejsze orzeczenia sądów, najpoważniejsze oskarżenia wzrokiem oraz wystudiowane trwanie poza porządkiem społecznym.
Wiem, bo widziałem. Tworzyła przykazania, nowe słowa i efektowne formy.
6
Uwikłana przez próżność, zaklęta już przez pychę, wytarta do sucha złudzeniami, że kilogramy kosmetyków na wieczność zatrzymają młodość pogodziła się z tym. Pogodziła z ideałami innych i teraz spokojnie podąża ku zapomnieniu. Teraz, pogodzona z wewnętrznymi powrotami z emigracji, pogodzona z nie do końca umeblowanym życiem i każdą garstką zawoalowanych już upadków stwierdziła, że jej to już wystarczy.
Uwikłana, a jednak potrafi jeszcze dzielić się uwitą w los skórą, odchodzącym z planety błyskiem lub upchanym po kieszeniach na lepsze czasy, dławiącym wręcz połknięciem. Ona, niczym prywatna kolekcja cnót primadonny.
Niemalże zwapniałymi od ran palcami ściera przyjaźnie – te wieczne tatuaże, kaleczące zakwilenia, tułające się niczym małe płazy po kalekich oczach, głosach, tańcach. Nikomu już nie potrzeba tu, ( poza nią samą oczywiście ), niczyjej ekstazy.
Uwikłana w próżność staje się. Staje się sławną lepkością nonkonformizmu.
7
Zawiodła się na samej sobie. Frustrujący ją spirytyzm powracał w nią samą systematycznie, wręcz obrazoburczy w swoim kłamstwie. Czuła teraz tylko optymalny ból.
Ból jedynie w wykresach graficznych mikroskopijny.
8
Oto jej powrót. Zawiedziona na sobie, sama w czerni wąwozu, uczepiona ptaków na sznurkach i sprężynach. Jej niepokojąco spokojny klucznik grzeszy od błyskotliwości prawd ostatecznych. Szepcze śpiewnie lecz bardzo cicho. Zasłuchał się, idiota jeden, w bagno rozkoszy i świat jej majtek. Zasłuchał się w zakamarki rozmów i znaczeń.
Oto jej powrót na tron. A pusto tutaj, choć cisza animuje ją krzykliwie, niczym ostatnią kukiełkę. Oto powraca, lecz bez zapachu bliskości z kimkolwiek. Z jej pionowo wybudowanego raju można wynieść jedynie dojrzałe przykazania rodziców.
9
Uciesznie bawi się uczuciami, dorastaniem i jedna rzęsą. Ale wie, że szczęście jest daleko a słowa już bezbarwne. Więc szybko dorabia do prawdy najpewniejsze oszustwa i pęka, kiedy uderzy o jakąkolwiek przeszkodę.
Słucha. Nadal jednak słucha swoich najlżejszych oddechów. Liczy na ostateczne tchnienie.
Ktoś słucha tuż obok niej.
Usechł właśnie jej starannie wystudiowany raj.
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating