Mój szafot 4 (Czwarte studium schizofrenii)

author:  Piotr Paschke
5.0/5 | 5


Mój szafot 4
(Czwarte studium schizofrenii)


Słońce jest osłabione, słońce leży i lży. I chociaż wszyscy nieustannie je rozdrapują ono i tak się z tego w końcu wyliże. Ciągle nie chce jeść mi z ręki. Mówi, że to słowa mają zagrać kluczową rolę, a przecież słowa właściwie nigdzie nie wychodzą. Nikt nie odchodzi, to i nikt nie przyszedł. Tymczasem słowa uparcie defilują i wyglądają na mocno poirytowane.
Takie piekło przy kontuarze wymaga dzisiaj wręcz szczególnej koncentracji, więc trudno użyć na nim kija. Pozostaje walenie płaską dłonią w środek pleców. Dopiero wtedy się nie zadławi i choć będzie rósł we mnie absolutnie irracjonalny lęk w końcu przełknie mnie z pokorą. To taka konfrontacja z własnymi ograniczeniami, pełny rozkwit zakorzenienia i ugruntowania w jakiejś zupełnie jałowej ziemi. Muszę zdzierżyć jeszcze pogaduszki starych babć klozetowych i ich intymną więź we wspólnym gdakaniu.
Piekło legło na wznak, statycznie, straty, styczne niczym skradający się właśnie transwestyta - amator, który ze swoich fantazji erotycznych budzi się właściwie tylko z przyzwyczajenia. Wszak wypełnia swoją rzeczywistość jedynie ciężką pracą bioder i milczącym bezwstydem. Tak jest, bezwstydem, szczególnym rodzajem samoobrony przed bezsensowną utratą nadmiernych ilości energii. W wiadomych kręgach jego życie jest gorzkie. Lecz on robi to z niesłabnącą wiarą, ideologią i gotowością do wielkich poświęceń. Jego oponenci zdają się przy tym nie zauważać niczego i zapewne wychodzi im to tylko na dobre. Prze to piekło musi w końcu eksplodować i jurto obudzi się z pewnością bardzo zwężone. Tak będzie dopóki będzie więzieniem duszy. Odtąd transwestyta będzie się posiłkował niezbyt wolną wolą, niezbyt długim żalem, niezwykle długą nieobecnością. Staje się martwym miejscem w sercu, tym, stamtąd.
Słońce jest osłabione, siada by się żalić nad swoimi stopniami i wspominać samotną wspinaczkę oraz powolne dochodzenie do siebie. Lecz niebo przygarnie je teraz za późno.
Piekielne słońce, zagmatwane jak łamigłówka, coraz mniej znana ścieżka do lasu. Niczego nie jest w stanie wyposażyć na drogę, więc teraz określimy je jako nierealne. Bo tylko instynkt jeszcze ufa, że zniewolone ciało doścignie na końcu cień końca. Że coś osiągnie, w końcu.
Jest jedynie mdłe założenie, oklepana wizja i zniewolenie horyzontu.
Choć idzie nam z trudem to dzieli nas coraz więcej.
Wracają tylko ćmy. Ubabrane po łokcie ćmy.



 
COMMENTS


My rating

My rating:  
31.12.2013,  bezecnik

My rating

My rating:  
29.12.2013,  Asia Kula

My rating

My rating:  
29.12.2013,  mroźny

My rating

My rating:  

My rating

My rating: