Zapachy przeszłości
Jego anioł, miał zostać za innymi. Jego gwiazdę zasłonić Wielki Wóz.
Dawno temu, za górami za lasami…
Igor zawitał do klasy gdzieś zimą. Skąd się tu wziął nikt jeszcze nie wiedział.
Miał cienką kurtkę rozpiętą po szyją, a na kołnierzu kropelki po śniegu,
włosy kręcone, długie pod ramiona.
Kto wtedy widział takie nie u dziewczyn.
Wieśniak! Wieśniak! Coś tu śmierdzi stajnią, zaczął coś tłumaczyć, wskazywać za siebie.
Chociaż nie wyglądał wcale na takiego, styl go w tym nie zdradzał, nie zdradzała mowa,
podobna do tamtej z codziennej modlitwy, powtarzalna mantra z najczystszą wymową.
Śnieg prószył na dworze, chłodny dzień grudniowy. Pół klasy kaszlało, a najbardziej obcy,
po za tym ten zapach, który przyniósł ze sobą nie dał reszcie ziewać przy otwartym oknie.
To wina wieśniaka, to wszystko przez niego, niech go pani zwolni z tej ostatniej lekcji,
on u nas nie mieszka, pewnie gdzieś za rzeką, niech wraca do swoich, jego trzeba leczyć.
Kiedy Igor wyszedł, pozostawił przeciąg, jednak nie udało się klasy przewietrzyć,
a gdy coraz mocniej czuć w niej było stajnią, pani pozwoliła wcześniej skończyć lekcje.
Wyszliśmy przed szkołę, w śnieżny dzień grudniowy, noc nie chciała czekać,
czas wracać do domów. To tam ujrzeliśmy świeże ślady podków,
a na drodze w góry obcego wraz z koniem.
Nagle ktoś powiedział, że czegoś zapomniał, inni dołożyli, że też się nie spieszą,
wróciliśmy wszyscy, aby zamknąć okna. Nie było potrzeby już wietrzyć po nikim.
Igor, to bardzo rzadkie imię, dlatego łatwiej je zapamiętać, można je nawet czytać od tyłu.
I właśnie taką, rogatą miał duszę, nic tylko konie, góry i konie,
aż mu się wiatr zagnieździł w uszach, a w środku płuca zapaliły.
Nie poznaliśmy go zbyt dobrze, lecz w naszych myślach pozostanie.
Klęknijmy teraz bracia i siostry,
by zmówić pacierz za Iwana.
Dawno temu, za górami za lasami…
Igor zawitał do klasy gdzieś zimą. Skąd się tu wziął nikt jeszcze nie wiedział.
Miał cienką kurtkę rozpiętą po szyją, a na kołnierzu kropelki po śniegu,
włosy kręcone, długie pod ramiona.
Kto wtedy widział takie nie u dziewczyn.
Wieśniak! Wieśniak! Coś tu śmierdzi stajnią, zaczął coś tłumaczyć, wskazywać za siebie.
Chociaż nie wyglądał wcale na takiego, styl go w tym nie zdradzał, nie zdradzała mowa,
podobna do tamtej z codziennej modlitwy, powtarzalna mantra z najczystszą wymową.
Śnieg prószył na dworze, chłodny dzień grudniowy. Pół klasy kaszlało, a najbardziej obcy,
po za tym ten zapach, który przyniósł ze sobą nie dał reszcie ziewać przy otwartym oknie.
To wina wieśniaka, to wszystko przez niego, niech go pani zwolni z tej ostatniej lekcji,
on u nas nie mieszka, pewnie gdzieś za rzeką, niech wraca do swoich, jego trzeba leczyć.
Kiedy Igor wyszedł, pozostawił przeciąg, jednak nie udało się klasy przewietrzyć,
a gdy coraz mocniej czuć w niej było stajnią, pani pozwoliła wcześniej skończyć lekcje.
Wyszliśmy przed szkołę, w śnieżny dzień grudniowy, noc nie chciała czekać,
czas wracać do domów. To tam ujrzeliśmy świeże ślady podków,
a na drodze w góry obcego wraz z koniem.
Nagle ktoś powiedział, że czegoś zapomniał, inni dołożyli, że też się nie spieszą,
wróciliśmy wszyscy, aby zamknąć okna. Nie było potrzeby już wietrzyć po nikim.
Igor, to bardzo rzadkie imię, dlatego łatwiej je zapamiętać, można je nawet czytać od tyłu.
I właśnie taką, rogatą miał duszę, nic tylko konie, góry i konie,
aż mu się wiatr zagnieździł w uszach, a w środku płuca zapaliły.
Nie poznaliśmy go zbyt dobrze, lecz w naszych myślach pozostanie.
Klęknijmy teraz bracia i siostry,
by zmówić pacierz za Iwana.
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
Moja ocena
Bronku, to proza...ale bije z niej tajemniczość,Igor - rogi, jak rogata dusza,
niby wspomnienia, ale i refleksja...
ciekawie napisane :)