przy ogniu świec
udaje mi się byś sobą
światło rozszerza perspektywy i źrenice
lekkość ognia równoważy z lekkością duszy
za oknem
przelotne deszcze mieszają się z moim przelotnym spojrzeniem na przyszłość
jak płomień wspinam się to znów chwiejnie opadam
dziś niepokój ubiorę w spokój
porozstawiam po kątach
albo poślę do diabła
rankiem znów wpadnie do mnie na małą czarną
światło dnia
by mnie rozebrać z niekończących się samotnych godzin
światło rozszerza perspektywy i źrenice
lekkość ognia równoważy z lekkością duszy
za oknem
przelotne deszcze mieszają się z moim przelotnym spojrzeniem na przyszłość
jak płomień wspinam się to znów chwiejnie opadam
dziś niepokój ubiorę w spokój
porozstawiam po kątach
albo poślę do diabła
rankiem znów wpadnie do mnie na małą czarną
światło dnia
by mnie rozebrać z niekończących się samotnych godzin
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
My rating
Moja ocena
Nawet smutek w tym wierszu jest rozmieszczany z wielką precyzją.Piękny wiersz Wiesławo.